czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział IV

Kiedy obudziłam się następnego ranka nie mogłam uwierzyć, że świat jest wciąż taki sam, jakim był wcześniej. Sądziłam, że ten koncert będzie jakiegoś rodzaju apokalipsą, po której wszystko ulegnie zmianie. Byłam przekonana, że po tym wydarzeniu świat przewróci się do góry nogami, zwierzęta zaczną mówić ludzkim głosem, bądź stanie się coś równie nieprawdopodobnego.
Ale tak naprawdę wszystko było po staremu – stwierdziłam, nalewając sobie soku do szklanki – no,  wszystko oprócz dwóch rzeczy: tej świadomości w moim sercu, że John pamiętał i olbrzymiego uśmiechu Alice. Może jednak trzech – pomyślałam, po chwili oglądania MTV – wszyscy starali się dociec kim jest tajemnicza Roxanne.
Szczerze mówiąc to współczułam trochę Jonowi patrząc jak ignoruje pytania dziennikarza na temat domniemanej miłości - teraz nikt nie da mu spokoju przez najbliższe pół roku. Czy on tego nie przemyślał? Przecież mógł się domyśleć, jaka sensację to wywoła – nie słyszano jeszcze o żadnym poważnym związku wokalisty, zazwyczaj były to znajomości na jedną, dwie noce. A teraz…
-Hej, Rox – powitała mnie Alice z ogromnym uśmiechem na twarzy, który nie schodził jej od poprzedniego wieczora.
-Hej – mruknęłam, wyłączając telewizor i przywołując na twarz sztuczny uśmiech, który ostatnio pojawiał się na niej zbyt często – jak się spało?
-Och, cudownie… Jak ja bym chciała móc przeżyć wczorajszy wieczór jeszcze raz – westchnęła i na chwilę pogrążyła się w marzeniach. Byłam jej wdzięczna, że nie dzieli się swoimi myślami ze mną - nie miałam wątpliwości co do tego, kogo one dotyczyły. Dziewczyna jednak nagle ocknęła się, jakby sobie o czymś przypomniała:
 – Pamiętasz Amandę z wczoraj?
Popatrzyłam na nią, jakby się z choinki urwała. O kim ona do cholery mówiła? Poprzedniego wieczoru skupiłam się tylko na jednej osobie, nie zwracając uwagi na nic innego. Nagle doznałam olśnienia. A może jej chodziło tę fankę, z którą rozprawiała o wspaniałościach Johna?
-To ta blondynka, z którą rozmawiałaś przed koncertem?
-Tak, dokładnie. Umówiłam się z nią dzisiaj w barze. Idziesz z nami?
-Nie, chyba podziękuję – uśmiechnęłam się przepraszająco – chciałam się spotkać z Lucasem.
-Między wami coś jest, prawda? – poruszyła znacząco brwiami, rozbawiając mnie jednocześnie.
-Nie – zaprzeczyłam – jesteśmy przyjaciółmi.
-Yhym, jasne. Ja znam takich przyjaciół – uśmiechnęła się ironicznie, obróciła na pięcie i zamknęła w swoim pokoju. Czasami naprawdę mnie wkurzała. Już nie mówię o tym, że swatała mnie z każdym napotkanym facetem, ale kiedy chciała to potrafiła być naprawdę złośliwa i perfidna. No ale w końcu była moją przyjaciółką. Jedyną, jaką kiedykolwiek miałam. Czasami zastanawiałam się, czy ta nasza cała więź nie wynikła z tego, że byłyśmy na siebie skazane, mieszkając razem. Nie była to przyjemna myśl. W sumie nie miałam w swoim życiu zbyt wielu bliskich osób. No bo w sumie kto? Matka się nie liczyła, bo była okropna, więc uciekłam od niej i od ośmiu lat nie miałyśmy kontaktu. John, z którym nie rozmawiałam od dawien dawna i z którym moje relacje były co najmniej skomplikowane był pierwszym rozsądnym kandydatem. Potem Alice, która zaczyna mnie coraz bardziej irytować. Lucas. Mojej szefowej i koleżanek z pracy nie zaliczyłabym do jakichś szczególnie bliskich osób. Jeszcze mógł być Steven Tyler i Joe Perry, których widywałam raz na kilka lat, jednak nie byłam pewna co do tej dwójki. Ta lista sprawiła, że poczułam się nagle okropnie samotna. Racja, nigdy nie byłam jakąś gwiazdą szkoły z masą znajomych, ale fakt, że mam tak naprawdę dwójkę przyjaciół z którymi mogłabym się spotkać, jakbym potrzebowała pomocy był nieco przygnębiający. Zwłaszcza, że żadne z nich nie wiedziało o moim związku z wokalistą bardzo popularnego zespołu.
-Chrzanić to wszystko – stwierdziłam w końcu, wkurzona, że znowu zaczynam użalać się nad sobą. Nie wiedziałam co się ze mną działo. Zazwyczaj brałam życie za rogi i szłam przez nie z podniesioną głową. Ostatnio zrobiłam się dziwnie nostalgiczna. Pewnie po prostu się starzałam. Spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że powinnam już wychodzić do pracy. Miałam tego dnia pierwszą zmianę i byłam ogromnie wdzięczna Ninie, że zastąpiła mnie poprzedniego wieczoru.
Te kilka godzin pracy minęły mi wyjątkowo szybko i bezstresowo. Nie było żadnych napalonych facetów wkładających ręce pod moją sukienkę, ani żadnych awanturników, czy też dzieciaków z fałszywym dowodem tożsamości. Miałam nawet chwilę luzu i szefowa pozwoliła mi zadzwonić do Lucasa, który na szczęście był w domu i zgodził się spotkać o dwudziestej pierwszej. Kiedy żegnałam się z Annie zauważyłam kątem oka znajomą sylwetkę. Czyżby Steven Tyler miał zamiar stać się stałym gościem w naszym skromnym barze? I to z pewnością nie miało żadnego związku z olbrzymim uśmiechem, który wykwitł na twarzy szefowej, no bo gdzieżby znowu? Muzyk podszedł do nas, nie zatrzymując się nawet w wejściu, przywitał się z właścicielką jak zwykle pocałunkiem w policzek, co jej się wyraźnie podobało.
-Pracuję do trzeciej nad ranem – przypomniała mu.
-Wiem – uśmiechnął się – ale ja przyszedłem na rozmowę z Roxanne.
-Och – mruknęła kobieta, najwyraźniej nieco speszona – w porządku…
-Po ciebie wpadnę później – mruknął prosto do jej ucha na tyle głośno, że to usłyszałam, w wyniku czego nie mogłam się nie uśmiechnąć.
-A ty, młoda, przestań się szczerzyć, bo mamy do pogadania – ofuknął mnie, ale w jego oczach widziałam te błyski rozbawienia.
Kilka minut później wychodziliśmy z baru w naprawdę dobrych humorach, bo Steven opowiadał mi o tym, jak kręcili teledysk do „Wild Thing”.
-Widziałem wczorajszy koncert – powiedział w końcu. Ach, więc to dlatego się tu przywlókł.
-Yhym – burknęłam, nie miałam ochoty o tym rozmawiać.
-Roxanne, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś w tej chwili najbardziej poszukiwaną osobą przez wszystkich dziennikarzy w kraju, prawda?
-Przesadzasz…
-Tylko trochę – uśmiechnął się i poczochrał mnie o włosach. A wiedział, że tego nienawidzę – A co on na to?
-Kto? – spytałam, nie do końca nadążając.
-Jak to kto? Jon.
-A skąd mam wiedzieć? – spytałam, wzruszając ramionami.
-Czekaj! – krzyknął Tyler niedowierzając – Czy ty chcesz mi powiedzieć, że po tym, co on wczoraj odwalił nie rozmawialiście?
-No nie.
-A on w ogóle wie, że tam byłaś?
-Nie wydaje mi się…
-Czyś ty zidiociała zupełnie?! – krzyknął tak, że ludzie zaczęli się za nami oglądać.
-Zamknij się, ludzie się gapią. Dla twojej informacji jest ze mną zupełnie w porządku. Nie chcę po prostu, żeby znowu mnie zranił. Ostatnio ledwo się pozbierałam. I… ja się najzwyczajniej boję. Ja nie chcę. Czy nie mogłabym mieć choć raz jakiegoś normalnego chłopaka z powodu którego nie wyląduję na pierwszych stronach brukowców, zanim jeszcze ktokolwiek dowie się jak wyglądam?
-Roxanne, tutaj ja ci już doradzić nie mogę. Zostaje mi palnąć coś równie płytkiego jak: idź za głosem serca.
-Dzięki Steve, wiedziałam, że na ciebie zawsze można liczyć. – mruknęłam zgryźliwie.
Przez chwilę jeszcze dogryzaliśmy sobie nawzajem, ale Tyler w końcu stwierdził, że musi iść. Zostałam więc ponownie zamknięta w niedźwiedzim uścisku. Czy ci ludzie nie znają umiaru? Zdecydowanie chłopcom z Aerosmith przydałyby się lekcje czegoś typu „Jak żegnać się z dziewczyną, przy okazji jej nie zabijając”.
Pożegnawszy się z muzykiem ruszyłam w stronę mieszkania Lucasa. Moim zdaniem był farciarzem, bo rodzice wspierali go przez te wszystkie lata, przesyłali mu pieniądze, więc normalnie skończył studia i był teraz weterynarzem. Miał też swoje własne mieszkanie, w którym nie było żadnych natrętnych współlokatorów (co się zdarza naprawdę rzadko) i warto wspomnieć, że było ono dwa razy większe od tego, które zajmowałam z Alice.  I nie było też tak pechowo usytuowane, mieściło się na pierwszym piętrze.
Nacisnęłam dzwonek, zadowolona, że następne kilka godzin spędzę u przyjaciela. Może on pozwoli mi oderwać myśli od Johna, byłabym mu za to naprawdę wdzięczna. Ilość myśli, które poświęcałam temu człowiekowi zaczynała mnie powoli przerażać. Ale co się dziwić, zwłaszcza po tym, co wczoraj powiedział. Nigdy, nigdy w swoich najśmielszych wyobrażeniach nie wpadłabym na to, co zrobił poprzedniego wieczoru. To było cudowne, na samo wspomnienie chciało mi się płakać i śmiać jednocześnie. I możliwe, że doszłoby do tego, gdyby nie fakt, że Lucas otworzył drzwi, odciągając tym samym wszystkie myśli dotyczące muzyka.
-Roxanne! – przytulił mnie  - Stęskniłem się.
-Ja tez – uśmiechnęłam się, wchodząc do środka. We wnętrzu zawsze był taki porządek. Ja u siebie nie potrafiłam utrzymać takiego stanu przez trzy dni, a tu za każdym razem, kiedy przychodziłam wyglądał, jakby było świeżo po sprzątaniu. Kiedyś spytałam się chłopaka, czy nie ma przypadkiem sprzątaczki, ale twierdził, że nie. Za każdym razem się tym zachwycałam, bo w tym domu nawet książki zawsze stały w kolejności alfabetycznej. No ale było to też trochę przerażające: bo ilu jest chłopaków mających tak przesadny porządek?
-Jak było na koncercie? – Czy on musiał się o to pytać? Czy już nikogo nie obchodzi moja wspaniała osobowość, tylko fakt, że byłam na koncercie? Jakby cały świat kręcił się wokół tego zespołu.
-Dobrze – odpowiedziałam zdawkowo.
-Słuchałem tego w radiu, było naprawdę świetnie. Przekonałaś się do nich choć trochę?
-Lucas… możemy o tym nie rozmawiać? – spytałam, mając naprawdę dość głównego tematów wszystkich moich ostatnich rozmów.

-Jasne – uśmiechnął się – napijesz się czegoś?

2 komentarze:

  1. Hej, dodałam rozdział i tak nie wiem czy mam informować, więc informuję i robię wszystkim spam... Przepraszam D: Ale jakbyś tam miała czas to zapraszam i... Niedługo nadrobię u Ciebie rozdziały oraz zobaczysz ode mnie komentarz :D.
    Pozdrawiam Trish :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, przeczytałam :D
    Nie wiem co pisać, już nie wiem. Ale tak się jarałam, że o Boże. Kocham To <3. I wcale nie jest przesłodzone i sztuczne, czy coś. Dla mnie jest fajne. I był Jon i Tyler i Perry xD
    Dziewczyno pisz tam, bo nie wiem co mam czytać. Głupia ze mnie egoistka. Ale wiesz... Twój styl tak bardzo przypomina mi styl tych starych blogerek, które pisały jeszcze na onecie.
    Pozdrawiam, życzę weny, Wesołego Nowego Roku :)

    OdpowiedzUsuń