piątek, 28 lutego 2014

Rozdział VIII

Słowem wstępu: nie miałam zamiaru kontynuować tego bloga, zostawiłam go na pastwę losu, mimo iż nie doszliśmy nawet do środka historii. Nie wiem, może się kiedyś zbiorę i to dokończę. Póki co daję wam resztki, które kiedyś napisałam i moim zdaniem są one gorsze niż marne:


Obudziłam się, kiedy poczułam gorący oddech na swojej szyi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam niebieskie tęczówki wpatrujące się we mnie z miłością.
-Dzień dobry – wyszeptał i pocałował mnie w usta. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie myślałam o niczym; o przeszłości, o przyszłości. Liczyła się tylko chwila. Wystarczyło mi, kiedy po prostu leżał obok mnie.
-W taki sposób to możesz budzić mnie codziennie – przewróciłam się na bok, by widzieć jego twarz.
-Taki mam zamiar – uśmiechnął się i cmoknął mnie w czubek nosa.
-John… - westchnęłam i wyciągnęłam rękę, by poznawać opuszkami palców jego klatkę piersiową i mięśnie brzucha.
-Hm? – spytał, przyglądając mi się z ciekawością.
-Jak ja wytrzymałam bez ciebie tyle czasu?
-Naprawdę nie wiem – stwierdził, przyglądając mi się tymi niebieskimi oczami – Nie wiem też, jak sam tyle zniosłem, nie mając ciebie przy sobie. To był istny horror – zaśmiał się.
Wsunęłam drugą dłoń w jego włosy, rozkoszując się ich miękkością. Przypomniało mi się, jak to robiłam, kiedy  jeszcze miał tę szopę na głowie.
-Cieszę się, że je ściąłeś.
-Yhym – mruknął, wyciągając ręce i przyciągając mnie do siebie. Moje piersi oparły się o jego klatkę piersiową. Nasze nagie ciała splotły się w uścisku. Było mi tak dobrze. On był wszystkim, czego potrzebowałam.
-Kocham cię – usłyszałam jego zachrypnięty głos przy swoim uchu, który spowodował, że zadrżałam.
-Ja też cię kocham – wyszeptałam, wtulając się w niego mocniej.
-Tak bardzo chciałabym spędzić z tobą cały dzień – westchnęłam.
-No to zrób tak – John posłał mi łobuzerski uśmiech, na widok którego parsknęłam śmiechem.
-Niestety, mam pracę – uśmiechnęłam się smutno.
-To ją rzuć – kiedy spojrzałam na niego z niedowierzaniem wzruszył ramionami i stwierdził – masz mnie. Poza tym nie lubię sposobu, w jaki oni was tam traktują. Nie chcę, żeby ktokolwiek obmacywał moją dziewczynę i te wszystkie obleśne spojrzenia, którymi was obdarzają.
-Hej! Ja cię muszę dzielić z milionami dziewczyn na całym świecie, które nie marzą o niczym innym, jak o wskoczeniu do twojego łóżka  - burknęłam urażona - Ale nie mogę żyć tylko i wyłącznie na twój rachunek, muszę mieć coś swojego, czym będę mogła spłacić mieszkanie.
-To zamieszkajmy razem – poprosił mężczyzna, jakby to było coś najzwyczajniejszego na świecie. Nie powiem, była to kusząca propozycja, ale jakby nie patrzeć, dopiero wczoraj go odzyskałam.
-Na razie muszę przyzwyczaić się do tego, że znów cię mam i do tej całej otoczki sławy.
-Jak chcesz, ale to nie zmienia faktu, że dostaniesz klucze.
Cholera, naprawdę chciałam przy nim zostać do końca dnia. Chciałam się nim choć trochę nacieszyć. Mogę poprosić szefową, żeby mi dzisiaj dała wolne. Nie powinna być zła, jak coś to Steven ją udobrucha. Zaśmiałam się w myślach na to stwierdzenie i zagadnęłam:
-Wiesz co? Myślę, że dzisiaj mogę sobie odpuścić pracę, tylko muszę uprzedzić szefową.
W odpowiedzi dostałam długi, namiętny pocałunek, który upewnił mnie, że postanowiłam dobrze.
-W przedpokoju jest telefon.
Z niechęcią opuściłam te kochane ramiona i rozejrzałam się po łóżku i jego okolicach w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym na siebie włożyć. Mój wzrok padł na koszulkę Johna leżącą na szafce. Chwyciłam ją i założyłam na siebie. Usłyszałam za sobą cichy śmiech muzyka. Odwróciłam się w jego stronę i uniosłam brew ku górze.
-Serio? Po takiej nocy ty wciąż chcesz coś przede mną ukryć?
-To nie to… - mruknęłam i poczułam, jak moje policzki robią się czerwone – po prostu te okna…
Kiedy się odwróciłam usłyszałam za sobą jego krzyk:
-Lubię, jak się czerwienisz! – to oczywiście spowodowało pogłębienie się rumieńca. Postanowiłam zostawić tą sprawę i podeszłam do telefonu, wystukując po chwili zastanowienia numer do baru. Annie o tej porze powinna już tam być. Czasami zastanawiałam się, po co w ogóle jej własne mieszkanie, skoro spędza tam ponad piętnaście godzin dziennie.
-Halo? – w końcu usłyszałam jej głos po drugiej stronie. Wydawała się rozkojarzona. Dzięki ci, Steven!
-Hej, tu Roxanne. Słuchaj, nie mogę dzisiaj przyjść do pracy…
-W porządku. Zadzwonię po zastępstwo. Muszę kończyć, cześć.
Wydaję mi się, że powinnam dać Stevenowi jakiś prezent, bo gdyby nie on to już pewnie wyleciałabym z pracy, a teraz wkurzyłabym szefową.
-I co? To tyle? – usłyszałam głos z drugiego pokoju.
-Na to wygląda – wzruszyłam ramionami, wracając do łóżka. Usiadłam na jego brzegu i nachyliłam się, by pocałować Johna. Pociągnął mnie za sobą, co spowodowało, że wylądowałam na nim. Czując usta mężczyzny na swojej szyi nie potrafiłam powstrzymać jęku wydobywającego się z mojego gardła.
-Jeśli chcesz kiedykolwiek wydostać się z tego łóżka, to tak nie rób – usłyszałam jego nabrzmiały z emocji głos.
-To twoja wina – uśmiechnęłam się cwaniacko, składając pocałunki na nagim torsie blondyna. Poczułam jego ręce wkradające się pod koszulkę i delikatnie gładzące moje plecy, by po chwili pozbyć się ze mnie zbędnego ubrania. Spragniona, wróciłam do jego ust, jako pierwsza wsuwając język między nasze wargi. Usłyszałam jego zadowolone mruknięcie. Po chwili leżałam pod nim rozkoszując się wspaniałymi ustami pieszczącymi moje ciało. W tym momencie do naszych uszu dotarł dźwięk telefonu. Usłyszałam wściekłe warknięcie Johna. Sama byłam przeraźliwie zirytowana, ale tylko pochyliłam się, by sięgnąć jego ust i musnęłam jego wargi:
-Idź, odbierz – wymruczałam. Widziałam niechęć wypisaną na jego twarzy, to, jak bardzo nie chciał opuszczać tego łóżka. Ale moje naglące spojrzenie sprawiło, że jedynie przewrócił oczami, pocałował mnie w czoło i wciągnął na siebie bokserki.
-Serio? Po takiej nocy ty wciąż chcesz coś przede mną ukryć? – spytałam, naśladując jego ton.
Odpowiedział mi śmiech mężczyzny i krótka odpowiedź:
-Okna!
Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego sylwetki, kiedy szedł w stronę telefonu. Nie umiałam też opanować wielkiego uśmiechu, który widniał na mojej twarzy, od kiedy on znów stał się częścią mojego życia.
-Halo? – spytał, podnosząc słuchawkę.
-…
-Nie mogę, jestem zajęty
-…
-Nie upiłem się, mam gościa…
-…
-To nie jest żadna…
-…
-Noż kurwa! – krzyknął wyraźnie wyprowadzony z równowagi, rzucając słuchawką.
-Co jest? – spytałam, mając jakieś takie dziwne uczucie, że nasze wylegiwanie się w łóżku właśnie dobiega końca.
-To Richie – burknął blondyn, wchodząc do sypialni i kładąc się obok mnie, na pościeli – mam do niego jechać, bo naszła go jakaś wena, czy coś i niczego nie potrzebuje tak bardzo, jak tekstów piosenek, które ostatnio napisaliśmy i które, niestety, są u mnie.
-No to ty jedź, a ja sobie pośpię – uśmiechnęłam się do niego, wystawiając język.
-O nie, tak to kochanie nie będzie – mruknął, nachylając się nade mną – Myślisz, że pozwolę ci tu zostać, kiedy ja przez ciebie prawie nie zmrużyłem oka? Idziesz ze mną – pocałował mnie tak, że zapomniałam o Bożym świecie. Po takim argumencie nie potrafiłam mu odmówić, zrobiłbym wszystko, o co by mnie poprosił.
-Hej! – krzyknęłam, kiedy nagle się ode mnie oderwał.
-Przykro mi, ale musimy się zbierać.
Posłałam mu nienawistne spojrzenie, ale w odpowiedzi dostałam jedynie szeroki uśmiech, przez którego nie mogłam się długo złościć.
Czułam na sobie jego wzrok, kiedy zakładałam na siebie bieliznę i kolejne partie ubrania.
-Gapisz się – stwierdziłam w końcu, odwracając się do niego z uśmieszkiem na ustach.
-Ciężko byłoby tego nie robić, mając taką kobietę jak ty.
Wbrew sobie spłonęłam rumieńcem na jego słowa. I to nie chodziło tylko o komplement, ale też o to, że nazwał mnie „swoją kobietą”.
Kiedy John się w końcu ubrał i w miarę się ogarnęliśmy, opuściliśmy mieszkanie. Nie powiem, było mi szkoda z niego wychodzić, bo naprawdę je pokochałam i to nie tylko ze względu na właściciela. Tym razem zamiast z taksówki skorzystaliśmy z prywatnego samochodu muzyka.
-Serio? Samochód? – spytałam ironicznie, wsiadając do przepięknego czarnego auta z podnoszonym dachem – Myślałam, że gwiazda rocka korzysta z jakiś bardziej wypasionych środków transportu… jak, nie wiem, może samolot?
-Przepraszam, że cię zawiodłem – odparł z uśmiechem na ustach – następnym razem, specjalnie dla ciebie, zatroszczę się o helikopter.
-I to ma się rozumieć! – roześmiałam się i włączyłam radio. Pierwszym, co usłyszałam był głos Micka Jaggera, do którego po chwili dołączył się John. Reszta drogi minęła nam na przekrzykiwaniu muzyków z radio. Na szczęście wszystko to zostało tylko i wyłącznie między nami i samochodem, bo niektórych piosenek po prostu nie powinno się coverować.
Kiedy w końcu zaparkowaliśmy i wyjrzałam przez okno, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Przed mną znajdowała się olbrzymia posiadłość z przepięknym domem w kolorze paskowym, z kolumienkami i idealnie zachowanym ogrodem.
-On tu mieszka? – spytałam.
-Yhym – na twarzy Johna zagościł uśmieszek.
-Cholera… - mruknęłam pod nosem – jakie to wielkie.
-W środku wygląda lepiej.
Spojrzałam na blondyna z niedowierzaniem i wysiadłam z samochodu. Wciąż jednak wpatrywałam się oczarowana w budynek.
-Gdybym wiedział, że takie rodzaje domów cię pociągają, już dawno zafundowałbym sobie coś podobnego.
Spojrzałam na Johna z uniesioną brwią i już miałam wyrazić swoją opinię na ten temat, kiedy usłyszałam skrzypnięcie drzwi i z wnętrza budynku wyszedł gospodarz we własnej osobie.
-Jon! – krzyknął muzyk, kierując się w stronę blondyna - rozumiem, że to ona jest powodem, dla którego musiałem tyle na ciebie czekać? – spytał Richie, podchodząc do Johna i mierząc mnie wzrokiem.
-Na to wygląda…
-Dobra jest? – spytał cicho, zapewne tak, żebym nie usłyszała. Cóż, nie wyszło mu.
-Najlepsza. Ale ona nie…
Ale Sambora już go nie słuchał, szedł powolnym krokiem w moją stronę, z leniwym uśmiechem na twarzy:
-Jestem Richie. Richie Sambora – brunet wyciągnął rękę w moją stronę.
Ledwo udało mi się powstrzymać złośliwy uśmieszek cisnący się na moje usta, ale uścisnęłam rękę i odparłam:
-Niezainteresowana. Przynajmniej tobą.
Na te słowa uśmiech zszedł z twarzy Sambory, za to John wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, prawdopodobnie z powodu miny gitarzysty.

-Richie, poznaj Roxanne.

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział VII

Usłyszawszy to pytanie, zatrzymały się moje wszystkie funkcje życiowe, włącznie z czuciem, więc trzymany przeze mnie kubek napoju rozbił się o podłogę w drobny mak. Nie wiem jakim cudem dałam radę się odwrócić i podejść do drzwi. I wtedy go zobaczyłam. Miał niechlujnie ułożone włosy, zupełnie tak, jakby nie poświęcił im ani sekundy od kiedy wyszedł spod prysznica. Cholera! Nie powinnam myśleć o Johnie wychodzącym spod prysznica, bez tego robiło mi się nienaturalnie gorąco. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi niesamowitymi, niebieskimi oczami, przez które miałam mętlik w głowie. Był ubrany w zwykłą, czarną koszulkę i niebieskie jeansy. Nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym oderwać od niego wzroku. A była to ostatnia rzecz na świecie na którą miałam wtedy ochotę.
-Roxanne… - wyszeptał, wciąż patrząc mi prosto w oczy i przekroczył próg mieszkania. Podszedł do mnie i otulił mnie ramionami. Kiedy poczułam jego zapach i ciało, tak blisko mojego byłam wdzięczna, że mnie podtrzymuje, bo prawdopodobnie bym upadła. Każdy jego dotyk, każde przesunięcie palców po mojej skórze równało się fali gorąca przeszywającej mnie na wskroś. Niezależnie od tego wszystkiego, niezależnie co odczuwało moje ciało, w moim umyśle wciąż migała ta czerwona lampka: że nie mogę mu zaufać, że znów mnie zostawi.
-Nie, John – wyszeptałam, próbując go odepchnąć.
-Co? – spytał zdezorientowany. Dźwięk jego zachrypniętego głosu tuż przy moim uchu wywołał ciarki na całym moim ciele.
-Nie chcę… nie rób mi znowu tego… nie mogę… nie chcę, żebyś znowu mnie zostawił, nie dam rady… tym razem nie dam rady, rozumiesz?! – czułam się jak w amoku, nie wiedząc już nawet co się dzieje. Nie wiedziałam, czy szepczę, czy krzyczę. Nie wiedziałam, czy drżę pod wpływem jego dotyku, czy gorącego oddechu na mojej szyi. Nie wiedziałam, czy chcę go tu, czy nie. Łzy spływały mi po policzkach, spadając na jego koszulkę. Chciałam się wyszarpnąć, ale trzymał mnie w ramionach zbyt mocno. Nikt inny nie potrafił tak mnie rozstroić emocjonalnie. Moja reakcja na tego mężczyznę była nieraz irracjonalna, ale przy nim traciłam trzeźwość myślenia, traciłam panowanie nad sobą.
-Roxanne – wyszeptał mi prosto do ucha, co sprawiło, że z trudem powstrzymałam jęknięcie, zacisnęłam tylko dłonie na jego koszulce – Nie zostawię cię, rozumiesz? Już nigdy. Zawsze będę przy tobie. Zawsze. Nie ważne, czy trasa, czy płyta, czy co. To ty jesteś najważniejsza – odsunął mnie na chwilę od siebie i spojrzał mi głęboko w oczy – Kocham cię, Roxanne.
Moje serce zabiło mocniej. Nie mogłam uwierzyć, że wypowiedział te słowa. Wszystkie wątpliwości, jakie miałam odpłynęły jak za pomocą czarodziejskiej różdżki. Przedtem powiedział mi to tylko dwa razy. I nigdy z taką pewnością.
-Ja też… też… cię kocham, John – wyłkałam. Poczułam delikatne muśnięcie jego ust o moje, które spowodowało, że całe moje ciało zadrżało, chwilę później pogłębił pocałunek, wkładając w to całą tę tęsknotę, którą obydwoje odczuwaliśmy. Całość skończyłaby się pewnie w całkiem innym pokoju, gdyby nie Alice, która nagle się ocknęła z szoku, spowodowanego obecnością muzyka.
-Czekaj. Zaraz. Że co?! – jej głos spowodował, że oderwaliśmy się od siebie. Z trudem, ale jednak. John spojrzał na mnie z wyrzutem. Chodziło mu o to, że nie powiedziałam jej o nas? Pewnie, jeszcze tego brakowało, żebym rozpowiadała wszystkim, że moim chłopakiem był sam Jon Bon Jovi. A bo ktoś by uwierzył.
-No więc… chodzi o to, że byliśmy kiedyś razem, ale ja zachowałem się jak ostatni dupek i wyjechałem bez słowa w trasę. Ale nie potrafiłem o niej zapomnieć, bo ją kocham jak nikogo innego, więc jestem tutaj – odparł w skrócie. W bardzo dużym skrócie, bo czy ktoś inny potrafił opisać dziesięć lat w dwóch zdaniach? Nie sądzę.
Przez chwilę w mieszkaniu panowała cisza, Alice wyraźnie starała się wszystko sobie poskładać.
-To dlatego tak bardzo ich nienawidziłaś… tu nie chodziło o muzykę, tylko o niego – mruknęła, wskazując palcem na Johna, który spojrzał na mnie zaintrygowany.
-Nienawidziłaś mnie?
-Nie do końca – burknęłam, czując, że robię się czerwona – Nie mogłam znieść twojego głosu, dostawałam ciarek od samego słuchania.
Starałam się nie zauważyć zadowolonego uśmieszku na twarzy mężczyzny. Posłałam mu zabójcze spojrzenie, na co on cmoknął mnie w czoło. Uwielbiałam, kiedy to robił.
-I dlatego nie chciałaś iść na ten koncert – rudowłosa wydawała się zupełnie pochłonięta moim ostatnim zachowaniem i nie zwracała uwagi na nic innego – ale… ta dedykacja… dla ciebie? To stąd brało się twoje dziwne zachowanie i zapuchnięte oczy?
-Chwila, chwila – przerwał jej John i ostro na mnie spojrzał – byłaś na koncercie?
Skinęłam głową, wiedząc, że będzie nieciekawie.
-I mimo tego… mimo tego wszystkiego nie dawałaś znaku życia? – znów pokiwałam głową – I gdybym nie spotkał cię w barze, to nadal nie wiedziałbym, czy w ogóle żyjesz?
Uśmiechnęłam się przepraszająco, przypominając sobie, o co miałam zapytać:
-Właśnie, skąd masz nasz adres?
-Od twojej szefowej – czyli wiadomo, kogo zamordować, za rozdawanie adresu nieznajomym. To wcale nie tak, że Jon jest znany na całym świecie.
Nagle w mieszkaniu rozległ się dźwięk telefonu. Alice podeszła do aparatu, a ja wraz z usłyszeniem słowa „Mandy” przestałam jej słuchać. Zamiast tego cała moja uwaga przeniosła się na mężczyznę. Nie mogłam przestać na niego patrzeć. Każda chwila, w której robiłam coś innego, wydawała się chwilą straconą.
-Chodźmy gdzieś – poprosiłam, chcąc w końcu móc pobyć z nim sam na sam. Nie miałam go przez tyle czasu przy sobie, chciałam się w końcu nim nacieszyć.
-Może do mnie? – skinęłam głową i posłałam mu olbrzymi uśmiech, cmokając go jednocześnie w usta.
-Alice, wychodzimy! – krzyknęłam i nie zważając na odpowiedź pociągnęłam Jona ku wyjściu z mieszkania.
Przez całą podróż nie mogłam przestać go dotykać i całować. Mu oderwanie się ode mnie też przychodziło z wyraźnym trudem, bo co się nie obróciłam w jego stronę, napotykałam na swojej drodze te słodkie, miękkie usta, które całowały mnie tak, jakby zbliżał się co najmniej koniec świata. Taksówkarz patrzył się na nas z dziwnym uśmiechem na twarzy.
-Hej, czy my jesteśmy w SoHo? – spytałam, kiedy samochód się zatrzymał.
-Zgadza się – odparł muzyk, podając banknot kierowcy. Chwilę później byłam ciągnięta w stronę jakiegoś olbrzymiego budynku. Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam, że mają windę. No dobra, dziwne byłoby, gdyby jej nie mieli – w końcu znajdowała się tam parcela gwiazdy rocka. Jednak byłam przyzwyczajona do chodzenia po schodach, co wcale nie oznaczało, że to lubiłam. Kiedy John w końcu otworzył mi odpowiednie drzwi  i weszłam do środka, mogąc zareagować  tylko w jeden sposób:
-Ty sobie ze mnie, kurwa, żartujesz?! – krzyknęłam, rozglądają się po pomieszczeniu. Było olbrzymie. I tak przepięknie udekorowane, że jeśli chciałabym je opisać, nie wiedziałabym od czego zacząć. Nie wspominając już o olbrzymich oknach, przez które było widać panoramicznie Nowy Jork.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami:
-Kazali mi jakieś wybrać, to wziąłem pierwsze lepsze. Byle widok był ładny.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Po chwili z mojego gardła wydobył się cichy śmiech.
-Co jest? – spytał podchodząc bliżej.
-Chyba muszę przyzwyczaić się do ciebie z tym całym ogromem sławy i pieniędzy.
-Myślę, że dasz radę – stwierdził, nachylając swoją twarz ku mojej. Był tak blisko, że bez trudu mogłam go pocałować, zamiast tego spytałam:
-Tak myślisz? – musnęłam lekko jego usta, niemalże ich nie dotykając.

-Tak – mruknął i zachłannie mnie pocałował. Zrobił to tak, że aż zakręciło mi się w głowie. Musiałam przytrzymać się ściany, żeby nie upaść. Co ten człowiek ze mną robił? Przy nim wszystkie moje zasady i wyrzeczenia przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie, bo czy było cokolwiek ważniejszego od tych gorących warg? Z każdą sekundą pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Była w tym jakaś taka potrzeba, potrzeba skrywana przez tyle lat. Tylko on potrafił doprowadzić mnie do takiego stanu. Nasze języki wirowały w nieznanym dotąd tańcu. Byłam spragniona jego dotyku, jego pocałunków. Nic poza tym się nie liczyło. Każdy dotyk wywoływał drżenie mojego ciała, a  kiedy zaczął poznawać je ustami, wszystkie myśli odpłynęły, byłam w stanie jedynie rozpływać się w jego ramionach. Czując jego usta na mojej szyi nie potrafiłam zrobić nic innego, jak przyciągnąć go bliżej siebie. Wiłam się pod nim, kiedy lepiej poznawał moje obojczyki. W każdym westchnięciu, w każdym jęku, w każdym krzyku, który wydarł się z naszych gardeł tamtej nocy nie było nic oprócz bezgranicznej miłości, tęsknoty i szczęścia, że w końcu odnalazło się ukochaną osobę.

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział VI

Kiedy obudziłam się następnego dnia, Alice już nie było. Ostatnio widywałyśmy się coraz rzadziej, cały czas się mijając. Nawet nigdzie razem nie wychodziłyśmy. Jedynymi śladami jej obecności były brudne naczynia stojące w zlewie. Odnosiłam wrażenie, ze z każdym dniem oddalałyśmy się od siebie coraz bardziej i nawet nie czułam z tego powodu jakiejś szczególnej pustki. Co dziwne, nie brakowało mi jej jakoś szczególnie, cieszyłam się nawet, gdy nie usiałam się męczyć rozmową z nią. Zaczęła mnie przeraźliwie irytować. Nie wiedziałam, co mam z tym zrobić, więc postanowiłam pozwolić sprawie rozwinąć się samej. Zdziwiłam się, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Rzadko kiedy ktoś nas odwiedzał. Chyba, że moje współlokatorka zapomniała kluczy. Kiedy podeszłam i spojrzałam przez judasza, zobaczyłam Lucasa nerwowo poprawiającego włosy.
-Hej – uśmiechnęłam się, gdy otworzyłam drzwi – Co ty tutaj robisz?
-Przyjechałem, bo chcę z tobą pogadać – wydawał się być nieco niepewny i jakby zmieszany. To było do niego niepodobne. Zawsze wydawał się być taki wyluzowany, jakby był panem całego świata. Teraz wyglądał niemalże… jakby się czegoś bał.
-W porządku, wchodź – zaprosiłam go do środka. Gdy tylko zamknęłam za nim drzwi, spytał spięty, czy jest Alice. Odetchnął z wyraźną ulgą, gdy dowiedział się, że dziewczyny nie ma. Nie miałam siły ani ochoty, aby bawić się w rozszyfrowywanie jego zachowania, spotkanie Johna wystarczająco namieszało mi w głowie, nie potrzebowałam dodatkowych doświadczeń.
Chłopak usiadł na kanapie i nie wykazywał jakichś szczególnych chęci do rozmowy, tylko przyglądał się jak zaparzam kawę. Na początku chciałam poczekać, aż sam poruszy temat, ale mu się chyba nie spieszyło. Zaczęło mnie to powoli irytować: bo przychodzi do mojego mieszkania, kiedy wyraźnie coś go dręczy, by potem milczeć jak zaklęty.
-O co chodzi? – spytałam w końcu, mając dość tej napiętej atmosfery.
-Chciałem ci podziękować  - westchnął, wstając i siadając na krześle obok mnie – chciałem ci podziękować za to, że zawsze jesteś przy mnie i mnie wspierasz, niezależnie od okoliczności, za to, że mnie słuchasz, niezależnie od tego, jakie głupoty wygaduję, za to, że zawsze do ciebie mogę zadzwonić, kiedy coś jest nie tak. Jesteś naprawdę cudowna i mam ogromne szczęście, mając ciebie.  Ale, Roxanne – wziął głęboki wdech – myślę, że się w tobie zakochałem.
Poczułam się tak, jakby ktoś bardzo, bardzo mocno uderzył mnie w twarz. Pięścią. Czy cały mój świat musiał runąć w przeciągu jednego tygodnia? Nie mogli tego przełożyć na raty, czy coś? Ta sytuacja była tak absurdalna, że żadne sensowne myśli nie przychodziły mi do głowy, po prostu wpatrywałam się w chłopaka z otwartymi ustami. No bo jak się można poczuć, kiedy przyjaciel nagle stwierdza, że się w tobie zakochał? A ty nie czujesz do niego nic więcej ponad bratersko-siostrzaną miłość? Ta sytuacja była tak beznadziejna, że nie miałam pojęcia co mam powiedzieć: „zostańmy przyjaciółmi”, „sorry, ale nic do ciebie nie czuję” – to wszystko wydawało się takie denne. Najbardziej by mi chyba ulżyło, gdyby nagle okazało się, że to jakiś żart, ale niestety nic na to nie wskazywało. Lucas był śmiertelnie poważny i wpatrywał się we mnie z niepewnością i strachem. Nie miałam pojęcia, gdzie mam podziać wzrok. Nie chciałam go zranić, ale tworzenie jakiegoś związku tylko po to, żeby się lepiej poczuł było chyba bez sensu.
Lucas widać dobrze zinterpretował moją minę, bo westchnął głęboko, stwierdzając:
-Wiedziałem, że tak będzie. Przepraszam, że to zrobiłem. Zapomnij, że kiedykolwiek powiedziałem coś takiego – i wyszedł z mieszkania, zostawiając mnie samą z moim szokiem.
Nie potrafiłam trzeźwo myśleć. Wszystko stawało się takie niejasne. Kochałam Lucasa, naprawdę, naprawdę go kochałam. Ale tylko jako brata, którego nigdy nie dane mi było mieć. Chciałam dla niego jak najlepiej, troszczyłam się o niego, jak tylko umiałam. Ostatnią rzeczą na świecie której chciałam było to, by chłopak cierpiał. Miałam u niego dług wdzięczności. To on mnie wspierał przez ostatnie lata. Ale nie wiedziałam, co mam robić. Nie potrafiłabym wejść z nim w jakikolwiek związek, bo to byłoby… niezdrowe. Był częścią mojej rodziny.
Czy ten dzień był z góry skazany na niepowodzenie? Bo tak to wszystko wyglądało. Stwierdziłam, że będę mogła uznać się za naprawdę szczęśliwą osobę, jeśli Annie nie wyleje mnie po tym, co wczoraj odstawiłam. A było to wysoce prawdopodobne, zwłaszcza w dniu, kiedy wszystko sprzysięgło się przeciw mnie. No przepraszam, ale spanikowałam. Z nerwów nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Normalnie to bym spotkała się z Lucasem, ale w obecnej sytuacji… a co jeśli straciłam przyjaciela? Jak mamy się niby kontaktować, kiedy on coś do mnie czuje. Przecież wszystkie moje gesty on będzie mógł traktować, jak jakąś obietnice, czy jakieś znaki, podczas, gdy ja będę odczuwać tylko i wyłącznie przyjaźń. Jezu, on był naprawdę świetnym chłopakiem i nie chciałam go krzywdzić w żaden sposób, nie chciałam, żeby wyobrażał sobie coś, czego nie ma.
Z mieszanymi uczuciami dotarłam do pracy. Byłam nieco przed czasem, bo chciałam sobie wyjaśnić kilka spraw z Annie. Bar był otwarty, mimo wywieszki „Zamknięte”. W środku wydawało się być pusto. Pewnie ktoś był na zapleczu. Nikt normalny przecież nie zostawiłby otwartych drzwi  i sobie gdzieś poszedł. Usłyszałam chichot dochodzący zza drzwi dla personelu, utwierdzający mnie w tym, że nie jestem sama.
-Halo! – krzyknęłam, wchodząc w głąb pomieszczenia - Jest tu ktoś?
Dźwięk ustał i na chwilę zapanowała zupełna cisza. Potem było słychać szuranie i przestawianie jakichś przedmiotów.
-Jest tu ktoś? – powtórzyłam. Chwilę później zza drzwi wynurzyła się głowa Annie, a zaraz po niej cała jej postać. Miała potargane włosy, rozmazaną szminkę na ustach i wygniecioną, zapiętą w pośpiechu sukienkę. Coś mi mówiło, że za drzwiami był ktoś jeszcze, ale postanowiłam nie wnikać za bardzo w temat, wścibskość na pewno nie pomoże mi w utrzymaniu pracy.
-O, Roxanne – szefowa obdarowała mnie zakłopotanym uśmiechem, przeczesując palcami włosy.
-Um… chciałam przeprosić za wczoraj – westchnęłam – wiem, że zachowałam się skandalicznie, ale nie miałam innego wyboru. Obiecuję, że to nigdy więcej się nie powtórzy – „o ile chłopcy z Bon Jovi znowu nie zawitają w naszym lokalu”, dodałam w myślach.
Właścicielka przez chwilę przyglądała się mojej twarzy, po czym skinęła głową i odparła:
-Co prawda to prawda, zostawiłaś nas trochę na lodzie uciekając tak bez uprzedzenia i bez znalezienia zastępstwa, ale dałyśmy radę. Mam nadzieję, że miałaś dobry powód. Wiem jednak, że jesteś dobrą kelnerką, przez tyle lat, ile już tu pracujesz nie było żadnych skarg dotyczących twojej osoby i…
-Kochanie, widziałaś gdzieś moje spodnie? – do pomieszczenia wparował niczym nie przejmujący się Steven Tyler w samych bokserkach i rozpiętej koszuli. Po chwili mnie zauważył i krzyknął:
-Hej, Rox!
Annie wyglądała za to, jakby miała zamiar zapaść się pod ziemię. A ja nie wiedziałam, co  o tym myśleć. Od jakiegoś czasu wyraźnie mieli się ku sobie, ale jednak zawsze taka sytuacja była odrobinę dziwna. Jednak cieszyłam się, że jakoś im się układa. Cholera, Joe wygrał. Założyliśmy się, czy będą razem do końca miesiąca. Nazywanie kogoś „kochaniem” nie odnosiło się do przypadkowego seksu.
-Poszukaj gdzieś w okolicach tamtego stolika – mruknęła szefowa, wskazując na jeden ze stolików w pobliżu zaplecza. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce wstydu. W przeciwieństwie do niej, po muzyku nie było widać ani śladu zakłopotania. Steven podszedł we wskazane miejsce i podniósł zgubioną część garderoby, by po chwili wciągnąć ją na siebie.
-To ja lecę – mruknął, całując Annie w usta i zapinając w pośpiechu koszulę – wpadnę później. Pa, Rox – machnął mi ręką na pożegnanie i opuścił lokal. Przez chwilę wpatrywałyśmy się oniemiałe w drzwi, którymi wyszedł muzyk.
-To co? Otwieramy bar? – zapytałam, wiedząc, że szefowa nie potrzebuje zbędnych pytań. Była wystarczająco zmieszana.
-Tak – uśmiechnęła się z wdzięcznością i zabrałyśmy się do pracy.

Gdy dotarłam do mieszkania byłam naprawdę zdziwiona, widząc Alice popijającą herbatę przed telewizorem. Naprawdę przyzwyczaiłam się do tego, jak rzadko się widywałyśmy. Gdy tylko usłyszała, jak wchodzę oderwała wzrok od ekranu i przyjrzała mi się uważnie:
-Wyglądasz okropnie.
Z pewnością miała rację. Miałam naprawdę dużo przeżyć tego dnia i nie marzyła o niczym innym, jak tylko o tym, żeby położyć się z kubkiem kakao na kanapie i bezczynnie oglądać jakieś durne seriale.
-Co dziś robiłaś? – spytałam się rudej, kiedy wstawiałam mleko do gotowania. Co jak co, ale byłam ciekawa tego, co działo się u mojej przyjaciółki przez cały dzień. I gdzie tak nagminnie zaczęła znikać.
-Najpierw spotkałam się z Mandy – widząc moje pytające spojrzenie wywróciła oczami i poprawiła się – Amandą, tą dziewczyną z koncertu.
-Yhym – skinęłam głową, na znak, że wiem o kim mowa. „Mandy”? Serio? Nie byłam wcale zazdrosna o to, że ma teraz nową znajomą, z którą spędza każdą wolną chwilę… no dobra, trochę byłam. Ale co ja na to poradzę? Ostatnio wszystko się kopie i mam wrażenie, że przed utratą pracy tak naprawdę uratował mnie Steven i jego zdolności… No bo co mi tak naprawdę zostało? Mój najlepszy przyjaciel się we mnie zabujał i nie mam pojęcia jak z nami dalej będzie. Moja najlepsza przyjaciółka znalazła sobie nową „najlepszą przyjaciółkę” i razem plotkują na temat klaty Jona. Wszystko było do bani.
-No, potem poszłam do pracy – dziewczyna kontynuowała swoje sprawozdanie – A potem Peter zaprosił mnie na kolację.
-Peter? Ten Peter? Ten dupek? – spytałam, nie wierząc, że moja przyjaciółka wróciła do chłopaka, który ją zdradzał.
-Tak… on w rzeczywistości nie jest taki zły. Przysłał mi nawet kwiaty w ramach przeprosin i obiecał, ze to się więcej nie powtórzy. Jest taki słodki… - rozmarzyła się.
-Ale ty chyba w to nie wierzysz, prawda?
-Roxanne… musisz przestać być taka nieufna. Każdemu przecież należy się druga szansa. Nie można nikogo tak od razu skreślać, prawda?
-No niby nie, ale…
-No właśnie! – przerwała mi –  Poza tym Mandy dała mi taki genialny horoskop i tam wyszło, że idealnie do siebie pasujemy! Przeznaczenia nie może się mylić!
Popatrzyłam na współlokatorkę z powątpiewaniem. Horoskop? Od kiedy ona w to wierzy? Zawsze śmiałyśmy się z takich rzeczy i tych wszystkich idiotów dzwoniących do wróżek.
Wzruszyłam ramionami i zalałam sobie kakao. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Alice, otworzysz? – poprosiłam dziewczynę.
-Jasne – odparła i usłyszałam, jak przekręca zamek w drzwiach. Po tym zapadła kompletna cisza.
-Kto to? – krzyknęłam, bo było to co najmniej dziwne.

-Roxanne, wiesz może co robi tu Jon Bon Jovi?

sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział V

Na noc zostałam u Lucasa. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu, żebym wracała do domu, skoro postanowiliśmy nadrobić zaległości i spędzić jutrzejszy dzień razem. Dawno tego nie robiliśmy. Kiedyś było to naszym małym zwyczajem odbywającym się co tydzień, ale z czasem spotkania stawały się coraz rzadsze. Czułam, że po części to moja wina. Dzwoniłam przed północą do mieszkania, żeby uprzedzić przyjaciółkę o mojej nieobecności  ale Alice tam nie było. Pewnie znowu wciągnęła się w wir imprez i wróciła do domu nad ranem. Lucas mimo wielu protestów z mojej strony ofiarował mi swoje łóżko, a sam poszedł spać na kanapie. Nazajutrz koło południa obudził mnie cudowny zapach dochodzący z kuchni. Kiedy się tam zakradłam zauważyłam, co chłopak smaży. Naleśniki. Gwałtownie zaburczało mi w brzuchu, co zwróciło uwagę bruneta. Odwrócił się do mnie z tym swoim nienagannym uśmiechem:
-Ktoś jest głodny.
-A żebyś wiedział – odwzajemniłam uśmiech – wiesz, że od wieków nie jadłam domowych naleśników? Z Alice żyjemy na kanapkach i jajecznicy.
-Odnoszę wrażenie, że powinienem zacząć cię dokarmiać – zaśmiał się.
-Nie jest tak źle, jakoś jeszcze żyję – mruknęłam, nakładając sobie na talerz tego przepysznie pachnącego naleśnika. Po chwili przed moim nosem znalazły się miseczki - z bitą śmietaną i malinami. Spojrzałam zaskoczona na chłopaka.
-Ty wiesz, co człowiekowi potrzebne do szczęścia – stwierdziłam, nakładając sobie bitej śmietany. Odkroiłam sobie kawałek i wsadziłam go do ust. Nie sądziłam, że można zrobić tak niesamowicie smaczne naleśniki. Były cudowne, rozpływały się w ustach.
-Wow… ej, weź rzuć tą pracę weterynarza i zacznij robić zawodowo naleśniki! Ludzie będą cię uwielbiać.
-Wolę zostać z moimi zwierzątkami i słynąć z robienia ci najlepszych śniadań w mieście.
-Ale one są naprawdę niesamowite.
Czy to było normalne, że ktoś tak dobrze gotował? I to w dodatku chłopak, który z definicji powinien przypalać każdą patelnię? Oni wszyscy tak mają? Chyba nie – uśmiechnęłam się, kiedy przypomniałam sobie zdolności kulinarne Johna. Ciekawe, czy je poprawił? Zganiłam się, za ponowne rozmyślanie o nim. Wróciłam więc znowu do Lucasa. On to był chyba takim panem idealnym. Bo czego więcej dziewczyna może chcieć od chłopaka? Był ponadprzeciętnie przystojny, zawsze nienagannie ubrany, miły, zabawny, robił niesamowite śniadania, miał porządek w domu, dobrze płatną pracę, własne mieszkanie, brak przeszłości kryminalnej. Istny ideał. Więc czemu nic do niego nie czułam? Czemu nie odczuwałam dreszczy, kiedy mnie dotykał? Czemu na jego widok nie zalewała mnie fala gorąca? Czemu w końcu… ahh… cholera, czemu nie reagowałam na niego tak jak na Johna? I czemu znowu go wspominałam?
-Rox, Roxanne… – usłyszałam jego głos, odrywający mnie od moich myśli.
-Co? – spytałam może nieco zbyt gwałtownie.
-Pytałem się, czy chcesz iść do kina na Powrót Batmana?
-Nie, dzięki. Nie dzisiaj. Może innym razem.
-To gdzie idziemy?
Koniec końców wylądowaliśmy w zoo. Nie wiem czemu, ale uwielbiałam tam chodzić. Niezależnie od pogody i pory roku. Zawsze wprawiało mnie to w dobry humor. Te wszystkie zwierzęta były przecudowne. Choć w sumie zaczęłam się zastanawiać, czy Lucas nie ma już dość czworonogów, bo spotyka się z nimi na okrągło w pracy, a teraz ja go jeszcze ciągam. No ale w sumie nie ma tam gepardów, czy pand. Po wycieczce w zoo poszliśmy na lody, co sprawiło, że znów poczułam się jak mała dziewczynka. Fajnie było tak beztrosko spędzać czas, nie przejmując się niczym. Nie pamiętam, kiedy ostatnio po prostu dobrze się bawiłam: bez zmartwień, bez problemów. Byłam okropnie wdzięczna Lucasowi za to, że mi towarzyszył.
Jednak, niestety, nic co dobre nie trwa wiecznie i musiałam pójść na nocną zmianę do baru. Czekała mnie tam miła niespodzianka. Otóż, okazało się, że szefowa na prośbę Niny zamieniła jej zmiany tak, że teraz pracowałyśmy razem. Ucieszyłam się z tego powodu, bo ze wszystkich dziewczyn to ją lubiłam najbardziej.  Z tego powodu wieczór w pracy był lepszy niż zazwyczaj; cały czas posyłałyśmy sobie ironiczne uśmieszki, gdy któryś z gości miał ochotę pomacać kobiece krągłości, lub gdy wpatrywali się nam w piersi, jakby nigdy dziewczyny nie widzieli. Było kilka śmiałków, którzy wyskoczyli z „mogę pomacać? zapłacę.” Oczywiście żaden nie dostał odpowiedzi twierdzącej, tylko radę, że lepiej byłoby skierować się do burdelu.  Byli też faceci, którzy wkładali łapy tam, gdzie nie trzeba, ale nie wszczynali zbytnich awantur; zwykłe, uszczypliwe upomnienie wystarczało, by przywołać ich do porządku.
-Spokojnie dzisiaj, prawda? – zagadnęła Nina, gdy miałyśmy chwilę.
-Tak. – uśmiechnęłam się – A jak się czuje Becky, wydobrzała już?
-Na szczęście. Okropnie się martwiłam, bo gorączka utrzymywała się strasznie długo. Chciałam nawet dzwonić na pogotowie, ale akurat jej się polepszyło i teraz jest znacznie lepiej.
-To dobrze. Mała jest dzielna. Zwykła gorączka jej nie powstrzyma.
-Masz rację – zaśmiała się brunetka.
Musiałyśmy przerwać rozmowę, bo do baru weszło jakichś dwóch kolesi. Nie wyglądali zbyt przyjaźnie. Jeden był brunetem i miał krótko ścięte włosy, drugi zaś nie miał ich w ogóle, był ogolony na łyso. Obaj mieli na sobie białe koszule i jasne jeansy. I te obleśne uśmiechy na twarzy, kiedy podchodziłam do ich stolika.
-Podać coś? – wzdrygnęłam się, kiedy poczułam rękę bruneta, zachłannie próbującą się dostać pod moją sukienkę.
-Oprócz ciebie, maleńka? – poczułam klepnięcie w pośladki i zacisnęłam mocniej ręce na notesie, do którego wpisywałam zamówienia – To dwa razy Napoleona.
Skinęłam głową, z ulgą się odwracając się od mężczyzn. Jasne, zawsze mogłam na nich nawrzeszczeć, ale tacy klienci zazwyczaj opuszczali lokal i więcej się w nim nie pojawiali, co równało się z gorszą sławą i mniejszymi zarobkami.
-Peter, daj dwa Napoleony – krzyknęłam do barmana. Trunki po chwili znalazły się na tacy, a ja po raz kolejny przeklinałam w myślach te cholerne buty i byłam wdzięczna klientom, że usiedli tak blisko baru, więc nie musiałam latać przez połowę sali. Stawiałam szklankę na stoliku, kiedy wszystko we mnie zamarło, bo usłyszałam ten głos:
-Richie, serio? Nie mogliśmy się napić u mnie w domu?
-Nie możesz się wiecznie zamykać w mieszkaniu. Poza tym tam nie ma tylu kobiet.
-Jak chcesz.
Nie zauważyłam, kiedy zaczęłam wstrzymywać oddech, zupełnie, jakby wszystko się zatrzymało. Musiałam wziąć kilka głębokich wdechów i wydechów, musiałam sobie przypomnieć, jak w ogóle to się robiło. Co innego było spotkać go na jego własnym koncercie, co w sumie nie było niczym dziwnym, a co innego tutaj, w barze, w barze, w którym pracuję. Cholera jasna. On siedzi gdzieś za mną, jeśli bym się odwróciła, to bym go zobaczyła. Cholera jasna. Cholera jasna! Z roztargnienia postawiłam krzywo szklankę, sprawiając, że się przewróciła i jej zawartość się wylała, a ona sama potoczyła się, nieomal nie spadając na podłogę.
-Bardzo panów przepraszam! – powiedziałam, wycierając napój ze stolika serwetką, która zawsze znajdowała się na tacy, właśnie na takie przypadki. Zabrałam pustą szklankę. No pięknie. Teraz to już na pewno zwróciłam na siebie jego uwagę. Błagałam, żeby mnie nie rozpoznał. Pochyliłam głowę niżej, chcąc schować twarz za włosami.
-Zaraz przyniosę nową – wyszeptałam i pobiegłam do Petera, który już czekał z nowym trunkiem. Kiedy szłam z nowym koniakiem do klientów, rozejrzałam się niepewnie po pomieszczeniu, napotykając spojrzenie niebieskich oczu z trudem wciągnęłam powietrze. Gorąco oblało całe moje ciało – od czubka głowy po koniuszki palców. Przez chwilę patrzył na mnie obojętnie, ale po chwili odczytałam zaskoczenie i niedowierzanie na jego twarzy. Czyli mnie rozpoznał. Cholera, cholera. Postawiłam szklankę na stoliku i nie zwracając uwagi na nic innego, pobiegłam do szefowej, która stała przy barze i podałam jej tacę. Zaskoczona, przyjęła ją, nie wiedząc, co się dzieje.
-Annie, przepraszam, ale muszę uciekać. Stało się coś ważnego. Będę jutro! – nie dając jej nawet szansy na odpowiedź, wybiegłam z baru, a to było cholernie trudne, zważywszy na buty, jakie musiałyśmy tam nosić. Dziwnie się czułam, wychodząc z baru w sukience, która była przeznaczona tylko do pracy. Spojrzałam jeszcze przez szybę na to, co się działo we wnętrzu. John wciąż siedział, jakby go zamurowało. Nagle się ocknął i wstał, jakby chciał mnie gonić, ale chyba zorientował się, że było za późno. Spojrzał w stronę wyjścia, a potem na okna,  i widziałam, że mnie zobaczył, posłał mi rozżalone spojrzenie tych cudownych oczu i wiedziałam, że na moje skinięcie  wybiegłby na podwórko nie zważając na nic. Odwróciłam jednak głowę, dając mu do zrozumienia, że nie chcę go widzieć, że nie jestem jeszcze na to gotowa. Widziałam w jego oczach smutek i jakąś taką zawziętość i tęsknotę, tę okropną tęsknotę, którą odczuwałam w sercu. Miałam ochotę wrócić do pomieszczenia i najzwyczajniej w świecie się do niego przytulić, mimo to rozum wciąż powtarzał mi, że przecież dla niego nie będę nikim istotnym, że będę tylko kolejną napaloną fanką, której pozbędzie się po tygodniu. Z trudem ruszyłam do mieszkania, próbując pozbyć się jego osoby z moich myśli. Musiałam jeszcze znaleźć jakąś dobrą wymówkę, aby udobruchać szefową. Annie była wyrozumiała, ale ja sobie po prostu ot tak wybiegłam z baru. Nie daj Boże, a jeszcze wyrzuciłaby mnie z pracy. Znów znalazłabym się na lodzie. Przeszły mnie ciarki, na wspomnienie, kiedy ostatnio byłam w takiej sytuacji i tego, co mnie spotkało. To był też jeden z powodów, przez które nie chciałam przebaczyć Johnowi. To w jaki sposób mnie zostawił… dla mnie to było jak mój prywatny koniec świata, nie miałam wtedy nikogo oprócz niego, a on bez słowa, z dnia na dzień wyjechał. Szczerze mówiąc traciłam rozum, zamartwiając się, bo nie wiedziałam, czy coś mu się stało, czy co, dopóki nie zobaczyłam go w telewizji, jak wysiada z samolotu. Przez wiele miesięcy wyrzucałam sobie własną głupotę.

Kiedy dotarłam na klatkę, zdjęłam te cholerne buty z nóg, bo nie mogłam w nich ustać, nie mówiąc już o wchodzeniu po schodach. Gdy w końcu dostałam się do mieszkania, nie mogłam uwierzyć, że on naprawdę tam był. Nie potrafiłam się połapać w swoich uczuciach: z jednej strony chciałam go mieć jak najbliżej, bo za nim tęskniłam, ale z drugiej nie chciałam go widzieć, bo bałam się, że znowu uzależnię się od niego. Co miałam do cholery jasnej robić?