sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział VI

Kiedy obudziłam się następnego dnia, Alice już nie było. Ostatnio widywałyśmy się coraz rzadziej, cały czas się mijając. Nawet nigdzie razem nie wychodziłyśmy. Jedynymi śladami jej obecności były brudne naczynia stojące w zlewie. Odnosiłam wrażenie, ze z każdym dniem oddalałyśmy się od siebie coraz bardziej i nawet nie czułam z tego powodu jakiejś szczególnej pustki. Co dziwne, nie brakowało mi jej jakoś szczególnie, cieszyłam się nawet, gdy nie usiałam się męczyć rozmową z nią. Zaczęła mnie przeraźliwie irytować. Nie wiedziałam, co mam z tym zrobić, więc postanowiłam pozwolić sprawie rozwinąć się samej. Zdziwiłam się, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Rzadko kiedy ktoś nas odwiedzał. Chyba, że moje współlokatorka zapomniała kluczy. Kiedy podeszłam i spojrzałam przez judasza, zobaczyłam Lucasa nerwowo poprawiającego włosy.
-Hej – uśmiechnęłam się, gdy otworzyłam drzwi – Co ty tutaj robisz?
-Przyjechałem, bo chcę z tobą pogadać – wydawał się być nieco niepewny i jakby zmieszany. To było do niego niepodobne. Zawsze wydawał się być taki wyluzowany, jakby był panem całego świata. Teraz wyglądał niemalże… jakby się czegoś bał.
-W porządku, wchodź – zaprosiłam go do środka. Gdy tylko zamknęłam za nim drzwi, spytał spięty, czy jest Alice. Odetchnął z wyraźną ulgą, gdy dowiedział się, że dziewczyny nie ma. Nie miałam siły ani ochoty, aby bawić się w rozszyfrowywanie jego zachowania, spotkanie Johna wystarczająco namieszało mi w głowie, nie potrzebowałam dodatkowych doświadczeń.
Chłopak usiadł na kanapie i nie wykazywał jakichś szczególnych chęci do rozmowy, tylko przyglądał się jak zaparzam kawę. Na początku chciałam poczekać, aż sam poruszy temat, ale mu się chyba nie spieszyło. Zaczęło mnie to powoli irytować: bo przychodzi do mojego mieszkania, kiedy wyraźnie coś go dręczy, by potem milczeć jak zaklęty.
-O co chodzi? – spytałam w końcu, mając dość tej napiętej atmosfery.
-Chciałem ci podziękować  - westchnął, wstając i siadając na krześle obok mnie – chciałem ci podziękować za to, że zawsze jesteś przy mnie i mnie wspierasz, niezależnie od okoliczności, za to, że mnie słuchasz, niezależnie od tego, jakie głupoty wygaduję, za to, że zawsze do ciebie mogę zadzwonić, kiedy coś jest nie tak. Jesteś naprawdę cudowna i mam ogromne szczęście, mając ciebie.  Ale, Roxanne – wziął głęboki wdech – myślę, że się w tobie zakochałem.
Poczułam się tak, jakby ktoś bardzo, bardzo mocno uderzył mnie w twarz. Pięścią. Czy cały mój świat musiał runąć w przeciągu jednego tygodnia? Nie mogli tego przełożyć na raty, czy coś? Ta sytuacja była tak absurdalna, że żadne sensowne myśli nie przychodziły mi do głowy, po prostu wpatrywałam się w chłopaka z otwartymi ustami. No bo jak się można poczuć, kiedy przyjaciel nagle stwierdza, że się w tobie zakochał? A ty nie czujesz do niego nic więcej ponad bratersko-siostrzaną miłość? Ta sytuacja była tak beznadziejna, że nie miałam pojęcia co mam powiedzieć: „zostańmy przyjaciółmi”, „sorry, ale nic do ciebie nie czuję” – to wszystko wydawało się takie denne. Najbardziej by mi chyba ulżyło, gdyby nagle okazało się, że to jakiś żart, ale niestety nic na to nie wskazywało. Lucas był śmiertelnie poważny i wpatrywał się we mnie z niepewnością i strachem. Nie miałam pojęcia, gdzie mam podziać wzrok. Nie chciałam go zranić, ale tworzenie jakiegoś związku tylko po to, żeby się lepiej poczuł było chyba bez sensu.
Lucas widać dobrze zinterpretował moją minę, bo westchnął głęboko, stwierdzając:
-Wiedziałem, że tak będzie. Przepraszam, że to zrobiłem. Zapomnij, że kiedykolwiek powiedziałem coś takiego – i wyszedł z mieszkania, zostawiając mnie samą z moim szokiem.
Nie potrafiłam trzeźwo myśleć. Wszystko stawało się takie niejasne. Kochałam Lucasa, naprawdę, naprawdę go kochałam. Ale tylko jako brata, którego nigdy nie dane mi było mieć. Chciałam dla niego jak najlepiej, troszczyłam się o niego, jak tylko umiałam. Ostatnią rzeczą na świecie której chciałam było to, by chłopak cierpiał. Miałam u niego dług wdzięczności. To on mnie wspierał przez ostatnie lata. Ale nie wiedziałam, co mam robić. Nie potrafiłabym wejść z nim w jakikolwiek związek, bo to byłoby… niezdrowe. Był częścią mojej rodziny.
Czy ten dzień był z góry skazany na niepowodzenie? Bo tak to wszystko wyglądało. Stwierdziłam, że będę mogła uznać się za naprawdę szczęśliwą osobę, jeśli Annie nie wyleje mnie po tym, co wczoraj odstawiłam. A było to wysoce prawdopodobne, zwłaszcza w dniu, kiedy wszystko sprzysięgło się przeciw mnie. No przepraszam, ale spanikowałam. Z nerwów nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Normalnie to bym spotkała się z Lucasem, ale w obecnej sytuacji… a co jeśli straciłam przyjaciela? Jak mamy się niby kontaktować, kiedy on coś do mnie czuje. Przecież wszystkie moje gesty on będzie mógł traktować, jak jakąś obietnice, czy jakieś znaki, podczas, gdy ja będę odczuwać tylko i wyłącznie przyjaźń. Jezu, on był naprawdę świetnym chłopakiem i nie chciałam go krzywdzić w żaden sposób, nie chciałam, żeby wyobrażał sobie coś, czego nie ma.
Z mieszanymi uczuciami dotarłam do pracy. Byłam nieco przed czasem, bo chciałam sobie wyjaśnić kilka spraw z Annie. Bar był otwarty, mimo wywieszki „Zamknięte”. W środku wydawało się być pusto. Pewnie ktoś był na zapleczu. Nikt normalny przecież nie zostawiłby otwartych drzwi  i sobie gdzieś poszedł. Usłyszałam chichot dochodzący zza drzwi dla personelu, utwierdzający mnie w tym, że nie jestem sama.
-Halo! – krzyknęłam, wchodząc w głąb pomieszczenia - Jest tu ktoś?
Dźwięk ustał i na chwilę zapanowała zupełna cisza. Potem było słychać szuranie i przestawianie jakichś przedmiotów.
-Jest tu ktoś? – powtórzyłam. Chwilę później zza drzwi wynurzyła się głowa Annie, a zaraz po niej cała jej postać. Miała potargane włosy, rozmazaną szminkę na ustach i wygniecioną, zapiętą w pośpiechu sukienkę. Coś mi mówiło, że za drzwiami był ktoś jeszcze, ale postanowiłam nie wnikać za bardzo w temat, wścibskość na pewno nie pomoże mi w utrzymaniu pracy.
-O, Roxanne – szefowa obdarowała mnie zakłopotanym uśmiechem, przeczesując palcami włosy.
-Um… chciałam przeprosić za wczoraj – westchnęłam – wiem, że zachowałam się skandalicznie, ale nie miałam innego wyboru. Obiecuję, że to nigdy więcej się nie powtórzy – „o ile chłopcy z Bon Jovi znowu nie zawitają w naszym lokalu”, dodałam w myślach.
Właścicielka przez chwilę przyglądała się mojej twarzy, po czym skinęła głową i odparła:
-Co prawda to prawda, zostawiłaś nas trochę na lodzie uciekając tak bez uprzedzenia i bez znalezienia zastępstwa, ale dałyśmy radę. Mam nadzieję, że miałaś dobry powód. Wiem jednak, że jesteś dobrą kelnerką, przez tyle lat, ile już tu pracujesz nie było żadnych skarg dotyczących twojej osoby i…
-Kochanie, widziałaś gdzieś moje spodnie? – do pomieszczenia wparował niczym nie przejmujący się Steven Tyler w samych bokserkach i rozpiętej koszuli. Po chwili mnie zauważył i krzyknął:
-Hej, Rox!
Annie wyglądała za to, jakby miała zamiar zapaść się pod ziemię. A ja nie wiedziałam, co  o tym myśleć. Od jakiegoś czasu wyraźnie mieli się ku sobie, ale jednak zawsze taka sytuacja była odrobinę dziwna. Jednak cieszyłam się, że jakoś im się układa. Cholera, Joe wygrał. Założyliśmy się, czy będą razem do końca miesiąca. Nazywanie kogoś „kochaniem” nie odnosiło się do przypadkowego seksu.
-Poszukaj gdzieś w okolicach tamtego stolika – mruknęła szefowa, wskazując na jeden ze stolików w pobliżu zaplecza. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce wstydu. W przeciwieństwie do niej, po muzyku nie było widać ani śladu zakłopotania. Steven podszedł we wskazane miejsce i podniósł zgubioną część garderoby, by po chwili wciągnąć ją na siebie.
-To ja lecę – mruknął, całując Annie w usta i zapinając w pośpiechu koszulę – wpadnę później. Pa, Rox – machnął mi ręką na pożegnanie i opuścił lokal. Przez chwilę wpatrywałyśmy się oniemiałe w drzwi, którymi wyszedł muzyk.
-To co? Otwieramy bar? – zapytałam, wiedząc, że szefowa nie potrzebuje zbędnych pytań. Była wystarczająco zmieszana.
-Tak – uśmiechnęła się z wdzięcznością i zabrałyśmy się do pracy.

Gdy dotarłam do mieszkania byłam naprawdę zdziwiona, widząc Alice popijającą herbatę przed telewizorem. Naprawdę przyzwyczaiłam się do tego, jak rzadko się widywałyśmy. Gdy tylko usłyszała, jak wchodzę oderwała wzrok od ekranu i przyjrzała mi się uważnie:
-Wyglądasz okropnie.
Z pewnością miała rację. Miałam naprawdę dużo przeżyć tego dnia i nie marzyła o niczym innym, jak tylko o tym, żeby położyć się z kubkiem kakao na kanapie i bezczynnie oglądać jakieś durne seriale.
-Co dziś robiłaś? – spytałam się rudej, kiedy wstawiałam mleko do gotowania. Co jak co, ale byłam ciekawa tego, co działo się u mojej przyjaciółki przez cały dzień. I gdzie tak nagminnie zaczęła znikać.
-Najpierw spotkałam się z Mandy – widząc moje pytające spojrzenie wywróciła oczami i poprawiła się – Amandą, tą dziewczyną z koncertu.
-Yhym – skinęłam głową, na znak, że wiem o kim mowa. „Mandy”? Serio? Nie byłam wcale zazdrosna o to, że ma teraz nową znajomą, z którą spędza każdą wolną chwilę… no dobra, trochę byłam. Ale co ja na to poradzę? Ostatnio wszystko się kopie i mam wrażenie, że przed utratą pracy tak naprawdę uratował mnie Steven i jego zdolności… No bo co mi tak naprawdę zostało? Mój najlepszy przyjaciel się we mnie zabujał i nie mam pojęcia jak z nami dalej będzie. Moja najlepsza przyjaciółka znalazła sobie nową „najlepszą przyjaciółkę” i razem plotkują na temat klaty Jona. Wszystko było do bani.
-No, potem poszłam do pracy – dziewczyna kontynuowała swoje sprawozdanie – A potem Peter zaprosił mnie na kolację.
-Peter? Ten Peter? Ten dupek? – spytałam, nie wierząc, że moja przyjaciółka wróciła do chłopaka, który ją zdradzał.
-Tak… on w rzeczywistości nie jest taki zły. Przysłał mi nawet kwiaty w ramach przeprosin i obiecał, ze to się więcej nie powtórzy. Jest taki słodki… - rozmarzyła się.
-Ale ty chyba w to nie wierzysz, prawda?
-Roxanne… musisz przestać być taka nieufna. Każdemu przecież należy się druga szansa. Nie można nikogo tak od razu skreślać, prawda?
-No niby nie, ale…
-No właśnie! – przerwała mi –  Poza tym Mandy dała mi taki genialny horoskop i tam wyszło, że idealnie do siebie pasujemy! Przeznaczenia nie może się mylić!
Popatrzyłam na współlokatorkę z powątpiewaniem. Horoskop? Od kiedy ona w to wierzy? Zawsze śmiałyśmy się z takich rzeczy i tych wszystkich idiotów dzwoniących do wróżek.
Wzruszyłam ramionami i zalałam sobie kakao. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Alice, otworzysz? – poprosiłam dziewczynę.
-Jasne – odparła i usłyszałam, jak przekręca zamek w drzwiach. Po tym zapadła kompletna cisza.
-Kto to? – krzyknęłam, bo było to co najmniej dziwne.

-Roxanne, wiesz może co robi tu Jon Bon Jovi?

3 komentarze:

  1. O jejku!! Koniec taki nieprzewidywalny!!!! Błagam napisz szybko nowy rozdział bo nie wytrzymam!!!!
    Rozdział napisałaś naprawdę świetnie :)
    Nie mam niestety czasu na opisanie całego rozdziału, ale wiedz, że jest genialnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O JEZU TYLE SIĘ DZIEJE NO NIE MOGE.....................

    1. Lucas, lucas,lucass.... on może spadać bądźmy szczerzy.
    2. STEVEN BOSKI TYLER PROSZĘ PAŃSTWA. No ja na miejscu Rox, raczej bym się chyba cieszyła widząc taki ...widok xD
    3. Jon Bon Jovi, wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam no po prostu wiedziałam! (dobra nie wiedziałam ;_;)

    Pisz szybciutko :D !

    PS: wiem okropnie pisany komentarz, ale coś mało czasu :(

    OdpowiedzUsuń
  3. O Boże! Serio? Taki koniec? Nie wiem co mam pisać... Ale przeczytałam i mi się podobało i to strasznie. Mam cholerny mętlik w głowie po dzisiejszym łażeniu z dziewczynami po mieście i zbieraniu kasy na WOŚP. Ale trochę jej się to zjebało, nie powiem.
    Dziewczyno, jesteś genialna! :D

    OdpowiedzUsuń