niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział VII

Usłyszawszy to pytanie, zatrzymały się moje wszystkie funkcje życiowe, włącznie z czuciem, więc trzymany przeze mnie kubek napoju rozbił się o podłogę w drobny mak. Nie wiem jakim cudem dałam radę się odwrócić i podejść do drzwi. I wtedy go zobaczyłam. Miał niechlujnie ułożone włosy, zupełnie tak, jakby nie poświęcił im ani sekundy od kiedy wyszedł spod prysznica. Cholera! Nie powinnam myśleć o Johnie wychodzącym spod prysznica, bez tego robiło mi się nienaturalnie gorąco. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi niesamowitymi, niebieskimi oczami, przez które miałam mętlik w głowie. Był ubrany w zwykłą, czarną koszulkę i niebieskie jeansy. Nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym oderwać od niego wzroku. A była to ostatnia rzecz na świecie na którą miałam wtedy ochotę.
-Roxanne… - wyszeptał, wciąż patrząc mi prosto w oczy i przekroczył próg mieszkania. Podszedł do mnie i otulił mnie ramionami. Kiedy poczułam jego zapach i ciało, tak blisko mojego byłam wdzięczna, że mnie podtrzymuje, bo prawdopodobnie bym upadła. Każdy jego dotyk, każde przesunięcie palców po mojej skórze równało się fali gorąca przeszywającej mnie na wskroś. Niezależnie od tego wszystkiego, niezależnie co odczuwało moje ciało, w moim umyśle wciąż migała ta czerwona lampka: że nie mogę mu zaufać, że znów mnie zostawi.
-Nie, John – wyszeptałam, próbując go odepchnąć.
-Co? – spytał zdezorientowany. Dźwięk jego zachrypniętego głosu tuż przy moim uchu wywołał ciarki na całym moim ciele.
-Nie chcę… nie rób mi znowu tego… nie mogę… nie chcę, żebyś znowu mnie zostawił, nie dam rady… tym razem nie dam rady, rozumiesz?! – czułam się jak w amoku, nie wiedząc już nawet co się dzieje. Nie wiedziałam, czy szepczę, czy krzyczę. Nie wiedziałam, czy drżę pod wpływem jego dotyku, czy gorącego oddechu na mojej szyi. Nie wiedziałam, czy chcę go tu, czy nie. Łzy spływały mi po policzkach, spadając na jego koszulkę. Chciałam się wyszarpnąć, ale trzymał mnie w ramionach zbyt mocno. Nikt inny nie potrafił tak mnie rozstroić emocjonalnie. Moja reakcja na tego mężczyznę była nieraz irracjonalna, ale przy nim traciłam trzeźwość myślenia, traciłam panowanie nad sobą.
-Roxanne – wyszeptał mi prosto do ucha, co sprawiło, że z trudem powstrzymałam jęknięcie, zacisnęłam tylko dłonie na jego koszulce – Nie zostawię cię, rozumiesz? Już nigdy. Zawsze będę przy tobie. Zawsze. Nie ważne, czy trasa, czy płyta, czy co. To ty jesteś najważniejsza – odsunął mnie na chwilę od siebie i spojrzał mi głęboko w oczy – Kocham cię, Roxanne.
Moje serce zabiło mocniej. Nie mogłam uwierzyć, że wypowiedział te słowa. Wszystkie wątpliwości, jakie miałam odpłynęły jak za pomocą czarodziejskiej różdżki. Przedtem powiedział mi to tylko dwa razy. I nigdy z taką pewnością.
-Ja też… też… cię kocham, John – wyłkałam. Poczułam delikatne muśnięcie jego ust o moje, które spowodowało, że całe moje ciało zadrżało, chwilę później pogłębił pocałunek, wkładając w to całą tę tęsknotę, którą obydwoje odczuwaliśmy. Całość skończyłaby się pewnie w całkiem innym pokoju, gdyby nie Alice, która nagle się ocknęła z szoku, spowodowanego obecnością muzyka.
-Czekaj. Zaraz. Że co?! – jej głos spowodował, że oderwaliśmy się od siebie. Z trudem, ale jednak. John spojrzał na mnie z wyrzutem. Chodziło mu o to, że nie powiedziałam jej o nas? Pewnie, jeszcze tego brakowało, żebym rozpowiadała wszystkim, że moim chłopakiem był sam Jon Bon Jovi. A bo ktoś by uwierzył.
-No więc… chodzi o to, że byliśmy kiedyś razem, ale ja zachowałem się jak ostatni dupek i wyjechałem bez słowa w trasę. Ale nie potrafiłem o niej zapomnieć, bo ją kocham jak nikogo innego, więc jestem tutaj – odparł w skrócie. W bardzo dużym skrócie, bo czy ktoś inny potrafił opisać dziesięć lat w dwóch zdaniach? Nie sądzę.
Przez chwilę w mieszkaniu panowała cisza, Alice wyraźnie starała się wszystko sobie poskładać.
-To dlatego tak bardzo ich nienawidziłaś… tu nie chodziło o muzykę, tylko o niego – mruknęła, wskazując palcem na Johna, który spojrzał na mnie zaintrygowany.
-Nienawidziłaś mnie?
-Nie do końca – burknęłam, czując, że robię się czerwona – Nie mogłam znieść twojego głosu, dostawałam ciarek od samego słuchania.
Starałam się nie zauważyć zadowolonego uśmieszku na twarzy mężczyzny. Posłałam mu zabójcze spojrzenie, na co on cmoknął mnie w czoło. Uwielbiałam, kiedy to robił.
-I dlatego nie chciałaś iść na ten koncert – rudowłosa wydawała się zupełnie pochłonięta moim ostatnim zachowaniem i nie zwracała uwagi na nic innego – ale… ta dedykacja… dla ciebie? To stąd brało się twoje dziwne zachowanie i zapuchnięte oczy?
-Chwila, chwila – przerwał jej John i ostro na mnie spojrzał – byłaś na koncercie?
Skinęłam głową, wiedząc, że będzie nieciekawie.
-I mimo tego… mimo tego wszystkiego nie dawałaś znaku życia? – znów pokiwałam głową – I gdybym nie spotkał cię w barze, to nadal nie wiedziałbym, czy w ogóle żyjesz?
Uśmiechnęłam się przepraszająco, przypominając sobie, o co miałam zapytać:
-Właśnie, skąd masz nasz adres?
-Od twojej szefowej – czyli wiadomo, kogo zamordować, za rozdawanie adresu nieznajomym. To wcale nie tak, że Jon jest znany na całym świecie.
Nagle w mieszkaniu rozległ się dźwięk telefonu. Alice podeszła do aparatu, a ja wraz z usłyszeniem słowa „Mandy” przestałam jej słuchać. Zamiast tego cała moja uwaga przeniosła się na mężczyznę. Nie mogłam przestać na niego patrzeć. Każda chwila, w której robiłam coś innego, wydawała się chwilą straconą.
-Chodźmy gdzieś – poprosiłam, chcąc w końcu móc pobyć z nim sam na sam. Nie miałam go przez tyle czasu przy sobie, chciałam się w końcu nim nacieszyć.
-Może do mnie? – skinęłam głową i posłałam mu olbrzymi uśmiech, cmokając go jednocześnie w usta.
-Alice, wychodzimy! – krzyknęłam i nie zważając na odpowiedź pociągnęłam Jona ku wyjściu z mieszkania.
Przez całą podróż nie mogłam przestać go dotykać i całować. Mu oderwanie się ode mnie też przychodziło z wyraźnym trudem, bo co się nie obróciłam w jego stronę, napotykałam na swojej drodze te słodkie, miękkie usta, które całowały mnie tak, jakby zbliżał się co najmniej koniec świata. Taksówkarz patrzył się na nas z dziwnym uśmiechem na twarzy.
-Hej, czy my jesteśmy w SoHo? – spytałam, kiedy samochód się zatrzymał.
-Zgadza się – odparł muzyk, podając banknot kierowcy. Chwilę później byłam ciągnięta w stronę jakiegoś olbrzymiego budynku. Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam, że mają windę. No dobra, dziwne byłoby, gdyby jej nie mieli – w końcu znajdowała się tam parcela gwiazdy rocka. Jednak byłam przyzwyczajona do chodzenia po schodach, co wcale nie oznaczało, że to lubiłam. Kiedy John w końcu otworzył mi odpowiednie drzwi  i weszłam do środka, mogąc zareagować  tylko w jeden sposób:
-Ty sobie ze mnie, kurwa, żartujesz?! – krzyknęłam, rozglądają się po pomieszczeniu. Było olbrzymie. I tak przepięknie udekorowane, że jeśli chciałabym je opisać, nie wiedziałabym od czego zacząć. Nie wspominając już o olbrzymich oknach, przez które było widać panoramicznie Nowy Jork.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami:
-Kazali mi jakieś wybrać, to wziąłem pierwsze lepsze. Byle widok był ładny.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Po chwili z mojego gardła wydobył się cichy śmiech.
-Co jest? – spytał podchodząc bliżej.
-Chyba muszę przyzwyczaić się do ciebie z tym całym ogromem sławy i pieniędzy.
-Myślę, że dasz radę – stwierdził, nachylając swoją twarz ku mojej. Był tak blisko, że bez trudu mogłam go pocałować, zamiast tego spytałam:
-Tak myślisz? – musnęłam lekko jego usta, niemalże ich nie dotykając.

-Tak – mruknął i zachłannie mnie pocałował. Zrobił to tak, że aż zakręciło mi się w głowie. Musiałam przytrzymać się ściany, żeby nie upaść. Co ten człowiek ze mną robił? Przy nim wszystkie moje zasady i wyrzeczenia przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie, bo czy było cokolwiek ważniejszego od tych gorących warg? Z każdą sekundą pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Była w tym jakaś taka potrzeba, potrzeba skrywana przez tyle lat. Tylko on potrafił doprowadzić mnie do takiego stanu. Nasze języki wirowały w nieznanym dotąd tańcu. Byłam spragniona jego dotyku, jego pocałunków. Nic poza tym się nie liczyło. Każdy dotyk wywoływał drżenie mojego ciała, a  kiedy zaczął poznawać je ustami, wszystkie myśli odpłynęły, byłam w stanie jedynie rozpływać się w jego ramionach. Czując jego usta na mojej szyi nie potrafiłam zrobić nic innego, jak przyciągnąć go bliżej siebie. Wiłam się pod nim, kiedy lepiej poznawał moje obojczyki. W każdym westchnięciu, w każdym jęku, w każdym krzyku, który wydarł się z naszych gardeł tamtej nocy nie było nic oprócz bezgranicznej miłości, tęsknoty i szczęścia, że w końcu odnalazło się ukochaną osobę.

7 komentarzy:

  1. Rozdział świetny :D.
    Nie stać mnie na ambitny komentarz, wybacz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mnie zaskoczyłaś! Pozytywnie oczywiście. Czekam na ciąg dalszy. :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana do versatile blogger award przeze mnie. Więcej informacji u mnie na blogu. Jak coś, to sama nie wiem o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow! świetny blog! zapraszam też do mnie! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetnie! Nie wiem co mam napisać. :D to jedyny aktywny blog o Bon Jovi jaki znalazłam i jest cudowny! Mam nadzieję, że niedługo coś dodasz, bo już nie mogę się doczekać ! Wchodzę codziennie !:D Pozdrawiam i życzę dużo weny! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniały! Od dawna czytam bloga, ale dopiero teraz mogłam skomentować. Rozdział jest fantastyczny! Jak wszystkie inne. ^^ Mam nadzieję, że rozdział pojawi się niedługo chociaż wiem jak to czasami jest ciężko. Odezwij się chociaż :))

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo mi sie podoba ten rozdział! !!:)

    OdpowiedzUsuń