niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział II

Kiedy dotarłam do baru zostałam wyściskana przez Ninę tak, że zabrakło mi powietrza. Nie zamieniłyśmy nawet zdania, bo za moimi plecami rozległ się za moimi plecami głos szefowej:
-Roxanne, przebierz się i zajmij gośćmi. Nie ma czasu na pogaduszki.
Przytaknęłam jej pośpiesznie, uśmiechnęłam się do Niny i pobiegłam na zaplecze. Mój strój wisiał tam gdzie zawsze, na wieszaku.  Nosiłyśmy krótkie, bo sięgające do połowy uda czarne sukienki na grubych ramiączkach ze sporym dekoltem, rozszerzane u dołu. Właścicielka kazała nam chodzić w tych niesamowicie wysokich szpikach. Jednak w porównaniu do szefa z mojej poprzedniej pracy był to anioł, nie kobieta. Ubierałyśmy się tak, a nie inaczej, żeby przyciągnąć klientów. Nie było wiele knajp, które mogły pochwalić się ładnymi i zadbanymi kelnerkami, eksponującymi swoje atuty nie będąc przy tym wulgarnym. Niestety co chwilę trafiali się schlani faceci wkładający ręce tam gdzie nie trzeba. Od nas zależało, na ile im pozwolimy, bo żaden mężczyzna nie da napiwku dziewczynie, która zdzieliła go tacą po głowie. Niezależnie, co postanowiłyśmy, szefowa zawsze stawała za nami murem, po raz kolejny uświadomiłam sobie, że muszę podziękować pewnemu wokaliście za to, że załatwił mi tę pracę, tylko nie wiedziałam, gdzie mogłabym go spotkać.
W barze było faktycznie mnóstwo ludzi. Ledwo przeciskałam się między stolikami lawirując z tacami zastawionymi najprzeróżniejszymi odmianami alkoholi. Naprawdę lubiłam tę pracę, pomijając niektóre niemiłe zdarzenia wynikające ze strony klientów - była cudowna. Poznałam dzięki niej naprawdę ciekawych ludzi. Najbardziej lubiłam jednak, kiedy Annie, nasza szefowa organizowała koncerty lokalnych zespołów. Nie zdarzało się to niestety zbyt często, ale kiedy takie wydarzenia miały miejsce w barze roiło się od naprawdę pokręconych osób. Nie wiem, może ja i mam jakąś słabość do wariatów. Jakby się zastanowić, to nigdy nie miałam normalnego chłopaka – zawsze byli to pokręcone ćpuny, albo bezdomni marzyciele nie przejmujący się niczym, nie wspominając o zajebiście sławnym muzyku. Ze mną stanowczo było coś nie tak.
Kiedy ledwo potrafiłam ustać na nogach i po raz tysięczny klęłam na te buty, podeszłam do Petera, naszego barmana:
-Która godzina? – spytałam, między markami whiskey.
-Druga trzydzieści. Nie martw się Rox, już tylko pół godziny, dasz radę.
-Oby –uśmiechnęłam się, stawiając napoje na tacy. Ludzi na szczęście już trochę ubyło i mogłam przynajmniej swobodnie się poruszać. Teraz kierowałam się do jednych z ostatnich klientów, było to dwóch facetów po czterdziestce wystrojonych w jakieś szykowne garnitury, kupione pewnie w jednym z tych butików, w którym buty kosztują tyle, co moja roczna pensja. Stawiałam na ich stole szklanki, kiedy poczułam chłodne palce przesuwające się wzdłuż mojego uda. Już miałam ofuknąć tego strojnisia, kiedy ktoś inny przyszedł mi z pomocą:
-Ej ty, chcesz stracić rękę? – kiedy facet siedzący przy stoliku zorientował się, kto do niego mówi natychmiast cofnął dłoń. Podobnie jak niemal wszyscy klienci lokalu z niedowierzaniem wpatrywałam się w nowo przybyłego gościa. Muzyk obdarował mnie uśmiechem, po czym nie krępując się niczym podszedł i przytulił mnie.
-Roxanne, kopę lat. Właśnie zastanawiałem się, czy jeszcze tu pracujesz i postanowiłem sprawdzić.
Zaśmiałam się. Jakaś telepatia, czy coś?
-Steven! Ja próbowałam dojść, gdzie mogłabym cię spotkać, bo chciałam ci podziękować za tę robotę. Naprawdę nie wiesz, jak wiele ci zawdzięczam.
-No przecież nie mogłem cię tam zostawić, nie z tym potworem. Moglibyśmy chwilę pogadać?
-Teraz pracuję, ale za pół godziny zamykamy, więc jak najbardziej. A gdzie zgubiłeś Joe?
-Gdzieś z tyłu szedł, ale chyba spotkał swoja byłą dziewczynę, czy coś takiego. Nie wiem za bardzo.
-Podać ci coś?
-Jacka Danielsa.
Kiedy wróciłam z zamówieniem, przy stole siedział już Joe Perry z naburmuszoną miną, a Steven śmiał się z czegoś w najlepsze. Szczerze mówiąc to stęskniłam się za nimi.
-Rox! – na twarzy gitarzysty od razu pojawił się uśmiech i po chwili dusił mnie w mocnym uścisku. Co im się wszystkim zebrało? Czy każda napotkana przez mnie osoba chciała się mnie pozbyć poprzez uduszenie? Bo tak to wyglądało – Co u ciebie? Jak ci się żyję?
Już miałam im skrócić ostatnie pięć lat mojego życia, ale powstrzymał mnie od tego krzyk szefowej:
-Roxanne! Za pięć minut sobie poplotkujesz, obsłuż tylko klientów.
 Przeprosiłam na chwilę chłopaków i podeszłam do stolika, przy którym siedziała jakaś para prosząca o butelkę szampana.
-Zamykamy! – krzyknęła w końcu Annie, gdy w lokalu nie został nikt oprócz personelu i dwójki muzyków. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Ten wieczór był szczególnie ciężki.
Szefowa przywitała się z Stevenem pocałunkiem w policzek. Niby byli tylko przyjaciółmi, jednak moim zdaniem było w tym coś więcej. Kobieta usiadła na stoliku i zaczęła zażartą dyskusję na jakiś temat. Mi zostało wycieranie blatów.
-Pomóc ci w czymś? – drgnęłam, słysząc za sobą głos Joe. Kiedy chciał, to umiał poruszać się bezszelestnie. Serio? Chciał mi pomóc? Dobrowolnie? Mój wzrok powędrował ku Stevenowi i Annie, śmiejących się z czegoś w najlepsze. A więc jasne. Biedak nie miał co ze sobą zrobić.
-Możesz stawiać krzesła na blaty, które wytarłam.
Muzyk tylko skinął głową i zabrał się do pracy. Nie mogłam powstrzymać wielkiego uśmiechu cisnącego mi się na usta. No bo czy ktoś widział Joe Perry’ego robiącego coś tak zwyczajnego i nie pasującego do bycia tą całą gwiazdą rocka jak pomoc w ustawianiu krzeseł w jakiejś zwykłej restauracji? Nie sądzę. Dlatego też od razu pożałowałam, że nie mam aparatu. Te zdjęcie przebiłoby wszystko. Oderwałam wzrok od gitarzysty, zaśmiałam się z własnej głupoty i wróciłam do sprzątania po gościach.
Kilkanaście minut później, kiedy pomieszczenie było względnie posprzątane i zamiecione razem z Joe dosiedliśmy się do stolika, przy którym siedziała nasza para. Annie nagle ocknęła się i stwierdziła, że musi wracać do domu. Steven nalegał, żeby została, jednak szefowa była nieugięta. Zostawiła mi zapasowe klucze i kazała zamknąć lokal.
-Jak ci się tutaj pracuje? – spytał w końcu Tyler.
-Doskonale – uśmiechnęłam się – dziewczyny są naprawdę miłe, a Annie jest wyrozumiała i cudowna.
-Racja – mruknął lekko zamyślony wokalista, wymieniłam z Joe znaczące spojrzenia; tu naprawdę cos się święciło. Nagle Steven spoważniał i poruszył dość drażliwy temat. Temat moje starego szefa:
-Był tutaj?
-Nie – westchnęłam – nie widziałam go od kiedy nam groził. Minęło już parę lat, jeśli do tej pory się nie pojawił to może już zapomniał.
-Może… - mężczyzna nie wyglądał na przekonanego – ale jeśli się tylko pojawi masz dać mi znać, dobra?
-W porządku – zapewniłam.
-A co porabiasz poza pracą? Co słychać? – Joe zmienił temat. Byłam mu za to wdzięczna. Nie chciałam wracać pamięcią do przeszłości, a zwłaszcza do tego człowieka.
-Um… mieszkam z Alice, tak samo jak pięć lat temu. Niewiele się zmieniło, nawet kolor ścian jest wciąż taki sam. Mam tam kilku znajomych, niektórzy są naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Wciąż zbieram pieniądze na podróż do Europy – wiecie jak od dawna o tym marzę. Pracuję więc tutaj… i co jeszcze… w sumie nic ciekawego…
-Coś cię trapi – stwierdził Steven. Zawsze mnie to zadziwiało: nie znaliśmy się jakoś super dobrze, widywaliśmy się naprawdę rzadko, a oni i tak zawsze wiedzieli, kiedy coś było nie tak. A ja z niewiadomych przyczyn traktowałam ich jak starszych braci i byłam w stanie powiedzieć im wszystko.
-W przyszłym tygodniu idę z przyjaciółką na koncert Bon Jovi – westchnęłam, ale widząc uniesioną brew Stevena wiedziałam, że nie będzie tak łatwo – nie chcę tam iść.
-Czemu? Chłopaki są spoko, nawet kiedyś z nimi graliśmy.
-Tak… wiem, ale ja nie zniosę tego, nie dam rady… - wyszeptałam, chowając twarz we włosach. W oczach znowu stanęły mi łzy. Czy zawsze tak musiało się dziać?
-Ej, mała… - Stevie kucnął przed mną i uniósł mój podbródek, tak że nie miałam innego wyjścia, musiałam na niego spojrzeć. Tyler przez chwilę przyglądał się mojej twarzy – Ciebie coś z nim łączy, prawda?
Oczy rozszerzyły mi się ze zdumienia. Otworzyłam usta, chcąc zaprzeczyć, coś powiedzieć, jednak nie byłam w stanie, więc szybko je zamknęłam. Postanowiłam spróbować ponownie:
-Łączyło – wyszeptałam, czując gorące łzy spływające po policzkach. Wokalista otarł je kciukiem.
-Hej, nie będzie tak źle. Nie możesz przez całe życie od niego uciekać. Musisz w końcu się z nim spotkać i wszystko wyjaśnić.
-On… on… jest teraz gwiazdą – wyłkałam – a ja… ja odganiam się od napalonych klientów… nie chcę, nie mogę.
Poczułam, jak Steven otacza mnie ramionami i przyciąga do siebie.
-Wszystko będzie dobrze – wyszeptał, głaszcząc mnie delikatnie po włosach – wszystko się ułoży, zobaczysz.

Miałam nadzieję, że się nie mylił. Chłopaki stwierdzili, że nie puszczą mnie samej w środku nocy, więc odprowadzili mnie pod sam blok. Najchętniej to pewnie odstawiliby mnie pod same drzwi mieszkania, lub nawet do samego łóżka, jednak potrafiłam im wytłumaczyć, że jak się  sama przejdę pięć minut po schodach to się nic nie stanie. Kiedy w końcu dotarłam do mieszkania dochodziła już czwarta. Było cicho, Alice pewnie już spała. Zajrzałam do jej pokoju, leżała zwinięta ze słuchawkami na uszach. Musiała znowu zasnąć słuchając. Nie potrafiłam się nie uśmiechnąć, kochałam ją jak własną siostrę. Z trudem powstrzymałam ziewnięcie. Byłam naprawdę zmęczona. Cały dzień na nogach dawał mi się we znaki. Dwie zmiany dziennie nie były czymś normalnym. Nie mając nawet siły, aby się wykąpać skierowałam się prosto do swojego pokoju. Pozbyłam się jedynie obcisłych spodni i rzuciłam na łóżko, od razu zasypiając.

_______________

No musiałam, no... Musiałam dać Joe i Stevena. I to nie ma (wcale, a wcale...) żadnego związku z koncertem, z którego cieszę się jak głupia. No bo gdzieżby znowu?

2 komentarze:

  1. OJEZU JOE :------------------------------------------------------------------------------------------3 a będzie ich więcej xD?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja wiem :3 Będzie trochę. Mniej więcej w co drugim rozdziale, ale głównie to Steven :D

      Usuń