niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział III

Przez resztę tygodnia chodziłam jak na szpilkach. Czas mijał mi zarówno zbyt wolno jak i zbyt szybko. Po prostu jedna połowa mnie chciała go w końcu, po tylu latach zobaczyć. Marzyłam, by móc znów spojrzeć na tą twarz i zobaczyć jak się uśmiecha. Do mnie. Tęskniłam za nim, jednak z drugiej strony chciałam odłożyć to spotkanie, nie chciałam żeby miało ono miejsce. Najzwyczajniej w świecie bałam się. Bałam się tego, jak zareaguję. Bałam się, że o mnie zapomniał i że tylko ja szaleję za nim jak głupia. Te wszystkie uczucia towarzyszyły mi przez cały tydzień. Kiedy Alice roznosiła radość, że w końcu zobaczy swojego idola, ja zastanawiam się, czy wciąż mnie pamięta. I czy mnie zauważy. W przeddzień koncertu moja współlokatorka wróciła z masą informacji dotyczącą dnia następnego. Otóż, ponoć to nie miał być taki zwykły, rockowy koncert. To wydarzenie nosiło oficjalną nazwę  An Evening with Bon Jovi. I utwory miały być grane akustycznie. Szczerze mówiąc, liczyłam, że chociaż wmieszam się w tłum i postaram dobrze bawić zdzierając gardło i tańcząc, dzięki czemu odwróciłabym swój wzrok jak i myśli od wokalisty. A tu nici.  Miało być nawet obecne MTV, kręcące cały koncert.
Alice wparowała do mojego pokoju następnego ranka, rzucając mi się na łóżko, jakby to, że odsypiałam wczorajszą nocną zmianę nie miało nic do rzeczy.
-Alice, złaź – burknęłam, chowając głowę pod poduszkę.
-To już dzisiaj! – zapiszczała mi do ucha – Dzisiaj w końcu zobaczymy boskiego Jona!
-Yhym, jasne, a teraz spadaj, bo chcę się wyspać.
-Wyśpisz się, kiedy umrzesz! – krzyknęła, zwalając mnie z łóżka, przez co wylądowałam na podłodze. Okropnie twardej podłodze, chciałabym dodać. Rudowłosa wydała się nieprzejęta tym faktem i zaczęła grzebać w mojej szafie. Od kilku dni nie gadała o niczym innym jak o ciuchach, które założy (mimo iż wybrała je tydzień temu), makijażu, który sobie zrobi, czy też wspaniałości Jona, który był głównym tematem sprzeczek w tym domu. Ile można podziwiać kogoś, kogo zna się tylko z płyt i teledysków na MTV? Nie wiem czy mam być zazdrosna, czy może współczuć Johnowi tych wszystkich napalonych fanek. Jakby nie patrzeć jest przez nie oblegany zarówno przed koncertami, podczas, jak i po. No ale któremu facetowi to przeszkadza?
Nie wierzę w swój idiotyzm. Naprawdę? Zostałam właśnie wyrwana ze snu i zwalona na podłogę przez moją przyjaciółkę, a i tak jedynym o czym myślałam były jego fanki. To chyba podchodzi pod psychozę. Może powinnam sobie załatwić psychologa?
-Nie mogę uwierzyć, że jeszcze nie wybrałaś sobie ciuchów na koncert – mruknęła Alice wyrywając mnie z rozmyślań i rzucając na łóżko różne elementy stroju. Jezu, nie, zaraz będzie mi się kazała w to wszystko przebierać.
W końcu, po wielu protestach z mojej strony doszłyśmy do porozumienia. Miałam założyć czarną, prześwitującą koszulkę ze sporym dekoltem, skórzaną kurtkę nabijaną ćwiekami i ciemne legginsy. Po wielu kłótniach udało mi się zamienić niewygodne szpilki na glany. Alice w ogóle najchętniej ubrałaby nas w samą bieliznę, ale uświadomiłam jej, że to nie jest dobry pomysł.
To wszystko do mnie nie docierało, nie wierzyłam w to, że za kilka godzin go zobaczę. No bo jak to było niby możliwe? Ten fakt uderzył mnie dopiero, gdy rudowłosa robiła mi makijaż. Że to nie będzie już żadne wyobrażenie, to będzie na żywo, to będzie naprawdę. Będę widziała jego uśmiech z odległości kilkudziesięciu metrów. Już dawno przestałam się na niego wściekać za to, jak mnie potraktował – to uczucie wypaliło się wraz z czasem, pozostała tylko tęsknota.
Nie mam pojęcia, jakim cudem dojechałam na ten koncert, na szczęście prowadziła Alice, bo moje myśli można było podsumować jednym, krótkim „o kurwa. zobaczę go.”
Całość była ustawiona bardzo dziwnie. Na środku sali była scena na niewielkim wzniesieniu, na której miał występować zespół. Wokół niej siedzieli ludzie (nie wiem, co oni takiego zrobili, że mogli być tak blisko) i za nimi, za barierkami stałam ja z Alice. Udało nam się przepchnąć na sam początek, z czego byłam niesamowicie dumna.  Zajechałyśmy ogólnie dość wcześnie, dzięki czemu ruda poznała się z jakąś blondynką w koszulce Bon Jovi  i  obie przez pół godziny paplały o cudownym głosie Johna. Nie cierpiałam słuchać takich rozmów. Zawsze tłumaczyłam sobie, że to przez to, że są one takie głupie: ile można gadać o wspaniałości jednego muzyka, ale tak naprawdę to chyba uświadamiam sobie, jakie szczęście miałam będąc z nim i co straciłam. Nie potrafiłam dojść przez te wszystkie lata, co ja takiego zrobiłam nie tak. Bo to w końcu on mnie zostawił. Wyjechał bez słowa.
Nagle usłyszałam piski dziewczyn po mojej lewej stronie. Wyjrzałam przez barierkę i zobaczyłam go. Ściął włosy, nie widziałam tego wcześniej. Szczerze mówiąc myślałam, że będzie chodził z taką czupryną do końca życia. Poczułam, jak serce zaczyna mi mocniej bić, kiedy na jego twarzy pojawił się uśmiech. Jakby cały świat nagle zwolnił, nie liczyło się nic oprócz tego, nic oprócz spojrzenia jego niebieskich oczu. Cholera, nie chciałam tego czuć, jednak nie mogłam nic z tym zrobić. Tylko i wyłącznie na jego widok robiło mi się gorąco. Nie potrafiłam pozbierać myśli. Wszedł na scenę, chwytając rękę jakiejś  fanki, która prawdopodobnie nie zapomni tego momentu do końca życia.
-Dobry wieczór – powiedział, siadając, podczas gdy reszta zespołu przygotowywała swoje instrumenty, odpowiedział mu pisk fanów. Ja nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu, po prostu wpatrywałam się w jego piękną twarz – Wiem, że jest kilka milionów osób słuchających nas w radiu, mamy kamery MTV, jeżdżące tutaj dookoła, więc uśmiechnijcie się, bo mama zobaczy was w telewizji. – co chwila dało się słyszeć ogłuszający wręcz pisk publiczności. Richie rozpoczął show solówką, która zamieniła się w With a Little Help From My Friends Lennona i McCartneya. Nie potrafiłam opanować swojego ciała, miałam ciarki pod wpływem jego głosu, łzy już stały mi w oczach. Jezu, on był taki cudowny. A kiedy się uśmiechał… Jego oczy błyszczały tym niewiarygodnym blaskiem, a moje ciało oblewała fala gorąca. Nie potrafiłam powstrzymać uśmieszku, którzy wystąpił na mojej twarzy, kiedy zaczął śpiewać Love For Sale. Kochałam to, w jaki sposób bawił się muzyką i jaką przyjemność mu to sprawiało. Kolejne utwory, a ja nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, nie obchodziło mnie nic innego, nawet Alice stojąca gdzieś obok. Gdzieś pomiędzy piosenkami ktoś krzyknął „Kocham cię!”, na co John uśmiechnął się i opowiedział:
-Też cię kocham, kochanie.
Wywołało to krzyk fanów i moje mocniejsze bicie serca, bo czy nie zwykł tak mówić do mnie przed snem? To był nadal on: jego oczy, jego piękny uśmiech, jego przecudowny głos. Kiedy się śmiał czułam, jakby moje serce skakało z radości. W pewnym momencie wstał i podszedł do pianina. Usiadł przed nim i wygrywając parę nut, zagadnął:
-Czy możecie uwierzyć, że to już tyle lat, a ja wciąż się denerwuje? – po chwili westchnął i spoważniał – Spędziliśmy wiele czasu w hotelach… bawiąc się, ale przychodzi taki czas, kiedy trzeba dorosnąć, kiedy staje się twarzą w twarz z błędami z przeszłości. I ja… uświadomiłem sobie jak bardzo zraniłem kogoś, na kim mi zależało, na kim nadal mi zależy. Uświadomiłem sobie, jak bardzo ją kocham i ile bym dał, by wciąż móc z nią być. Więc, Roxanne – poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach – jeśli jesteś gdzieś tam, jeśli to oglądasz, albo tego słuchasz, wiedz, że wciąż o tobie pamiętam i napisałem tę piosenkę z myślą o tobie. Ten utwór jest swego rodzaju wyznaniem i nazywa się Bed Of Roses
Nie potrafiłam oderwać wzroku, nie potrafiłam ruszyć się o milimetr, w uszach wciąż huczały mi jego słowa. Wciąż o mnie pamiętał? Wciąż o mnie myślał? Nie liczyłam już łez spadających na moją koszulkę, wpatrywałam się w niego oczarowana i wsłuchiwałam się w tę przepiękną piosenkę, którą śpiewał dla mnie. Nie potrafiłam opanować drgawek, które zawładnęły moim ciałem. Liczyły się tylko wersy tego utworu. Nie wiedziałam jak opanować myśli krążących wokół mężczyzny siedzącego przy pianinie. To było takie szczere, takie cudowne, że nie potrafiłam się opanować nawet kiedy powiedział „dziękuję” i wstał od instrumentu. Nie docierały do mnie żadne słowa wypowiadane na scenie, słyszałam wyłącznie przyspieszone bicie swojego serca i wersy piosenki słyszanej przed chwilą. Nie reagowałam nawet, kiedy zaczęli grać swój najprawdopodobniej najpopularniejszy utwór, Livin' on a Prayer. Nie potrafiłam nic zrobić, stałam jakby mnie zamurowało. Do końca koncertu nie kontaktowałam, jakby ktoś mnie uderzył młotem pneumatycznym. Nie obchodziło mnie kiedy wszyscy klaskali i śpiewali, ja wciąż wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem, jak porywa za sobą tłum. Nawet kiedy grali ostatnią piosenkę, nawet, kiedy John dziękował wszystkim za przybycie, za słuchanie  i oglądanie, ja wciąż nie potrafiłam się otrząsnąć po usłyszanych słowach. Dopiero, kiedy Alice szturchnęła mnie kilka razy i powiedziała „Rox, idziemy”, ruszyłam za nią bezmyślnie. Z trudem, przepychając się pomiędzy ludźmi dotarłyśmy do samochodu. Dopiero, kiedy wsiadłyśmy do samochodu moja współlokatorka dała upust emocjom:
-O rany! To było niesamowite. Bezsprzecznie najlepsza noc w moim życiu. – uśmiechała się jak wariatka, odpalając samochód – A widziałaś jego uśmiech? A jak dedykował piosenkę dla tej dziewczyny, Roxanne, o jejku, to było takie cudowne! Nigdy nie słyszałam, żeby był taki szczery i taki poważny. Nie wiem, o co im poszło, ale po czymś takim ona musi mu wybaczyć, pewnie teraz czeka gdzieś u niego na zapleczu. Och, tak ci zazdroszczę, że też masz tak na imię, Rox, mogłaś sobie wyobrazić, że mówi to do ciebie. Ale to musi być cudowne, być z kimś takim jak on. Przecież to spełnienie marzeń! Ile bym dała za dziesięć minut w jego garderobie… - dziewczyna paplała przez całą drogę powrotną do domu, zupełnie nieświadoma mojego nastroju. Wszystko co mówiła, wpuszczałam jednym uchem, a wypuszczałam drugim. Kiedy mówiła o tej domniemanej dziewczynie, miałam przez chwilę taki impuls, żeby kazać jej zatrzymać samochód, wyskoczyć z niego i pobiec, znów znaleźć się w jego ramionach. To było jednak niemożliwe. Bo kim ja byłam teraz wobec niego. Mógł mówić o mnie co chce, ale to nie znaczyło, że czuje to samo w sercu. Nawet jeśli, on już mnie nie znał. Byłam teraz zupełnie inną osobą, niż te osiem lat temu. Nie chciałam go zawieść. Alice mogła twierdzić, że to było niesamowicie szczere, ale prawda mogła przedstawiać się inaczej.  Nie chciałam ryzykować, nie chciałam, żeby znów mnie zostawił. Nie wiem, czy dałabym radę tym razem.
-Halo! Ziemia do Roxanne! – Alice pomachała mi ręką przed oczami, kiedy stałyśmy na światłach. Czy oni naprawdę myślą, że to działa?
-No co? – burknęłam.
-No już, nie złość się tak. – dziewczyna szturchnęła mnie lekko w ramię – Od kiedy wyszłyśmy stamtąd nic nie mówisz. No chociaż powiedz, czy ci się podobało.
-Tak, było fajnie – odparłam, dodając w myślach: „pomijając że przez połowę koncertu ryczałam, potem zastanawiałam się, jaki on jest cudowny, by później wstrząśnięta jego słowami nie kontaktować do samego końca? Tak, było zajebiście.”
-Daj spokój, Roxanne – ruda prychnęła – widziałam jak się w niego wpatrywałaś, jakbyś go chciała co najmniej schrupać. Przyznaj w końcu, że jest niesamowity i było genialnie!
-Przyłapałaś mnie – zaśmiałam się nienaturalnym, wymuszonym śmiechem – chyba się w nim zakochałam.
-Ha! Wiedziałam, że coś cię do niego ciągnie! – uśmiechnęła się triumfalnie dziewczyna, wcale nie zauważając mojej nieszczerości. Przez takie sytuacje zaczęłam się zastanawiać, czy jest moja prawdziwą przyjaciółką. W końcu Stevenowi, którego widuję raz na kilka lat zajęło ostatnio kilka minut, żeby rozszyfrować, że coś jest nie tak – a tu moja współlokatorka, z którą spędzam więcej czasu, niż z kimkolwiek innym nie domyślała się kompletnie niczego.
-Wysiadamy, słońce! – krzyknęła dziewczyna, kiedy zaparkowała przed naszym blokiem.

Tego wieczora przed pójściem spać miałam zdecydowanie zbyt wiele rzeczy do przemyślenia. I wciąż nie potrafiłam uwierzyć w to, co powiedział John. Czy on tam nie mówił, że wciąż mnie kocha? I że nie może o mnie zapomnieć? Czy nadal, mimo, iż minęło już osiem lat byłam najważniejszą osobą jego sercu? Czy kiedykolwiek nią byłam?
______________________________

Okey, zdaję sobie sprawę  z tego, jak płytkie i łzawe to jest. I nie jestem z tego wcale dumna, ale co ja biedna zrobię, że właśnie ten fragment mnie wziął się za pisanie tego opowiadania? No nic. Jak coś to możecie to wziąć za komedię i się pośmiać. Nie będę zła.

1 komentarz:

  1. Ten rozdział nie jest wcale takie zły jak myślisz! Mi sie spodobał!

    + u mnie nowy! Zapraszam :) !!

    OdpowiedzUsuń