Leżałam na nieco podniszczonej kanapie
ze szklanką jakiejś nieoznakowanej whiskey wynalezionej w szafce nocnej Alice i
rozkoszowałam się solówką Slasha w November Rain, kiedy
nagle usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Uśmiechnęłam się, bo
stęskniłam się za rudzielcem, który miał właśnie wkroczyć do mieszkania. Moja
współlokatorka była niegdyś blondynką o przeszywających, zielonych oczach, ale
gdy skończyła czternaście lat ukradła ze sklepu płomiennorudą farbę do włosów.
Od tamtej pory nie wróciła do swojego starego koloru. Dopóki nie pokazała mi swoich zdjęć z dzieciństwa, nie potrafiłam wyobrazić jej sobie w blondzie. Muszę przyznać, że pyzata dziewczynka w różowej sukience i koronie księżniczki na głowie, spoglądająca na mnie niegdyś z kolorowej fotografii była urocza, ale w niczym nie przypominała mojej przyjaciółki.
-Roxanne! Rox! Nie uwierzysz! –
wbiegła do mieszkania, zamykając drzwi kolanem, nie zatrzymując się nawet, by
zdjąć te ubłocone glany. I ja to potem musiałam sprzątać. Po chwili w naszym
salonie, pełniącym jednocześnie funkcję jadalni i kuchni (bo w rogu znajdowała
się kuchenka i blat ze zlewem) pojawiła się Alice Black w pełnej krasie; wraz
ze swoim zadziornym uśmiechem, ciemną koszulką nieznanego mi rockowego zespołu
i dżinsowymi, podartymi spodenkami.
-Co jest? – spytałam, unosząc brew.
Rzadko kiedy była taka rozradowana i podekscytowana. Nie proponowałam jej by
usiadła i się uspokoiła, nie sądziłam, że byłaby w stanie wytrzymać w jednej
pozycji przez kilka sekund. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Znając ją
mogło to być wszystko; od zwykłej wyprzedaży w ulubionym sklepie, po wylot do
Europy.
-To jest niesamowite! To jest cudowne!
– widząc moje zniecierpliwione spojrzenie wzięła kilka głębokich wdechów i
wypowiedziała zdanie, które sprawiło, że wszystko stanęło na głowie – mamy
bilety na koncert Bon Jovi w przyszłym tygodniu!
Przez pierwsze kilka sekund słowa wypowiedziane przez dziewczynę najzwyczajniej do mnie nie docierały. Patrzyłam na nią, nie do końca wiedząc, co się dzieje. Aż w końcu zrozumiałam sens usłyszanego zdania. Mętlik w mojej głowie był
wszechogarniający i paraliżujący. Czułam, że robi mi się słabo. Nie. Nie. Nie.
Tylko nie to. Ja nie mogłam. Nie byłam w stanie.
-Dlaczego? Wiesz, że ich nie cierpię –
wyszeptałam cicho. Mieszkałyśmy razem od siedmiu lat i ja ani razu nie dałam
jej do wiadomości, że ich lubię. Wręcz przeciwnie. Zawsze prosiłam ją, żeby
wyłączała płytę lub radio. Nie mogłam znieść jego głosu. Ciągniecie mnie na
koncert byłoby głupim rozwiązaniem z jej strony.
-Otóż nie – uśmiechała się jak
wariatka, jakby wcale nie zauważyła mojego zachowania – kiedy ostatnio wróciłam
wcześniej z pracy widziałam jak płaczesz przy I'll Be There for You. Nie
wiem, kiedy się do nich przekonałaś, ale mnie nie oszukasz.
Cholera jasna. Nie wiedziałam, na czym
skupić myśli. Faktycznie, miałam taką… chwilę słabości, jednak nie sądziłam że
była w domu. Nie mogłabym iść na ten koncert. Nie dałabym rady. Musiałam
spróbować inaczej:
-A czemu nie zabierzesz tego chłopaka,
Petera? – starałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi chyba mało przekonywujący
grymas – Jestem pewna, że się ucieszy.
-Daj spokój! Peter to dupek, widziałam
jak się obściskiwał z taka jedną laską na przystanku. A mówił, że jestem
najważniejsza – prychnęła, ale po chwili na jej ustach znowu zagościł olbrzymi
uśmiech – tak się cieszyłam z powodu koncertu, że nawet się tym nie przejęłam.
Proszę cię, czym jest jakiś zwykły palant w porównaniu do niesamowitego Jona
przez całe dwie godziny? Poza tym chcę spędzić ten czas z moją najlepszą
przyjaciółką. Rox, nie daj się prosić.
Nie potrafiłam jej odmówić. Nigdy tego nie umiałam. Nie wtedy, gdy wpatrywałą się we mnie tak, jakby od mojej decyzji zależało istnienie całego wszechświata. Nie miałam
jednak pojęcia, jak to wytrzymam. Dwie godziny, matko święta. Ja nie daję rady
znieść pięciu minut Never Say Goodbye, jak czasem puszczają teledysk na
MTV. Wraca za dużo wspomnień. Wychodzę w połowie ze łzami w oczach. To wydawało
się też wtedy jedynym wyjściem z sytuacji. Nie chciałam słuchać zachwytów nad
Johnem przez kolejne kilka godzin.
-Wychodzę – poinformowałam dziewczynę
i nawet nie patrząc na nią chwyciłam skórzaną kurtkę, walkmana i opuściłam
mieszkanie. Przy wyjściu z budynku stanęłam na chwilę zdezorientowana, nie
wiedząc gdzie mam iść. Zresztą, jaka różnica? Skręciłam w prawo i ruszyłam bez
zastanowienia przed siebie. Czy to naprawdę się działo? Naprawdę miałyśmy
bilety na ten koncert? I miałam go zobaczyć już w przyszłym tygodniu? Po ośmiu
latach. Gdzieś w mojej podświadomości było to marzenie, że jeszcze mnie
pamięta, ba, ja się łudziłam, że on wciąż coś do mnie czuje. Nie sądzę jednak,
żeby rozpoznał moją twarz. To było tak dawno temu. Zmieniłam się. Oboje się
zmieniliśmy. Poczułam, jak w moich oczach pojawiają się łzy.
-Cholera – mruknęłam pod nosem,
ocierając twarz rękawem. Ile razy obiecywałam sobie, że nie będę płakać z jego
powodu? Nigdy nie potrafiłam się opanować, gdy przychodziło do tego konkretnego
człowieka. Kiedy przebywałam blisko niego, puszczały wszystko hamulce. Czułam
się wolna. Ale to była przeszłość, to już nie była moja liga; ja pracowałam w
barze ubrana w kusą kieckę, on natomiast wypełniał stadiony dziesiątkami
tysięcy fanów. Jego kawałki były na szczytach list przebojów. Nie było
nastolatka, który nie chciałby być taki jak on; mieć tyle kasy, szczęścia
i dziewczyn… No właśnie, miał ich na pęczki. Sto razy lepszych,
mądrzejszych i piękniejszych ode mnie. Ja mogłam zadowolić się obleśnymi
klientami doceniającymi mój tyłek.
-Roxanne! – usłyszałam za sobą znajomy
głos. Momentalnie się wyprostowałam i przybrałam na twarz lekki uśmiech. Czasami całe moje życie sprowadzało się do jednej, wielkiej gry. Najgorsze było to, że sama nie wiedziałam czasami, co jest prawdą. Czy naprawdę się cieszyłam, czy tylko chciałam się cieszyć? Kiedy czułam coś naprawdę, a kiedy chciałam, by inni w to uwierzyli?
Po chwili stanął przede mną wysoki brunet o piwnych oczach i pewnym siebie uśmiechu. Miał na sobie czarną koszulkę i porwane spodnie. Był przystojny, nie dało się zaprzeczyć, ale nigdy mnie nie pociągał. Lubiłam go, ale te uczucia były niczym w porównaniu z tym, czym darzyłam pewną osobę. Lucas sprawiał wrażenie osoby odważnej i nie do złamania, jednak ja znałam jego wrażliwą naturę; nieraz widziałam, jak autentycznie wzruszał się, widząc krzywdę innych ludzi lub zwierząt.
Po chwili stanął przede mną wysoki brunet o piwnych oczach i pewnym siebie uśmiechu. Miał na sobie czarną koszulkę i porwane spodnie. Był przystojny, nie dało się zaprzeczyć, ale nigdy mnie nie pociągał. Lubiłam go, ale te uczucia były niczym w porównaniu z tym, czym darzyłam pewną osobę. Lucas sprawiał wrażenie osoby odważnej i nie do złamania, jednak ja znałam jego wrażliwą naturę; nieraz widziałam, jak autentycznie wzruszał się, widząc krzywdę innych ludzi lub zwierząt.
-Stęskniłem się – cmoknął mój
policzek, uśmiechając się przy tym rozbrajająco. Wyjęłam słuchawki z uszu i
schowałam sprzęt do kieszeni.
-Tak. Ja też – odwzajemniłam uśmiech
jak tylko umiałam najlepiej. Było to jednak trochę trudne, zważywszy na to, że
nie tak dawno płakałam i miałam paskudny humor.
-Coś się stało? – spytał, unosząc brew
do góry. Najwyraźniej wymuszone uśmiechy nie były moją mocną stroną.
-Nic takiego. W przyszłym tygodniu
idziemy z Alice na koncert Bon Jovi.
-I co? To jest powód do rozpaczy?
Chyba, że płakałaś ze szczęścia. Większość ludzi zabiłaby za te bilety.
Włącznie ze mną.
-Nie wytrzymam tego – westchnęłam.
Lucas popatrzył się na mnie dziwnie,
by po chwili uderzyć się ręką w czoło:
-Ach, racja! – krzyknął, jakby go co
najmniej olśniło – Ty za nimi nie przepadasz, prawda? Nigdy nie chcesz słuchać
ich kawałków. Zawsze wychodzisz – nawet jeśli puszczają ich w jakimś barze. Tak
naprawdę to nigdy tego nie rozumiałem. Bo przecież oni nie różnią się tak
bardzo od twojego gustu muzycznego. Wręcz, jak na ironię, powiedziałbym, że
muzycznie to oni są dokładnie tym, co ty uwielbiasz. Więc jak to z tym jest, co
Rox?
Racja. Nasze gusta z Johnem zawsze
były niemal identyczne. Ale co ja miałam powiedzieć Lucasowi? Że nie mogę ich
słuchać, bo kilka sekund tego cudownego głosu i rozryczę się jak jakiś bachor?
Że ich utwory za bardzo przywołują wspomnienia dotyczących naszej przeszłości?
Jakoś tego nie widzę.
-Po prostu – bąknęłam – ten wokal…
jest nie do zniesienia.
-Większość dziewczyn kocha się w Jonie
– wzruszył ramionami – ale przyzwyczaiłem się, że jesteś inna. Gdzie ty tak w
ogóle idziesz?
-Tak naprawdę to nigdzie, właściwie,
to powinnam już wracać, jeszcze Alice zacznie się martwić.
-Odprowadzę cię.
-W porządku – uśmiechnęłam się, tym
razem bardziej szczerze.
Przez całą drogę Lucas opowiadał mi o
jakimś filmie, którego tytułu nawet nie zapamiętałam. Nie starałam się go nawet
słuchać, pogrążona we własnych myślach. Nie dotyczyły one niczego szczególnego,
jednak o czym nie pomyślałam, wszystko sprowadzało się do jednego; pewnego
przerażająco zdolnego blondyna. Wielokrotnie próbowałam usunąć go ze swoich wspomnień, jednak
bezskutecznie.
-Roxanne! Roxanne! – chłopak machał mi
ręką przed oczami. To chyba trwało dłuższą chwilę, bo kompletnie się
wyłączyłam. Staliśmy już pod moim blokiem. Kiedy brunet zobaczył, że już
kontaktuję, pokręcił ze zrezygnowanie głową – Czy ty mnie słuchałaś chociaż
przez chwilę?
-Jasne, że tak – zapewniłam całkowicie
poważnie – mówiłeś o tym, no, filmie, który ostatnio widziałeś… w kinie.
Lucas tylko się zaśmiał i pocałował
mnie w czoło:
-Do zobaczenia, Rox.
-Pa! – krzyknęła za nim i weszłam do
budynku. Mieszkałyśmy na przedostatnim piętrze. Normalnie byłyśmy
przyzwyczajone do tej ilości schodów, jednak był to problem, kiedy wracało się
z imprezy nie do końca świadomym i na dodatek w idiotycznie wysokich szpilkach.
A wymówka „nie mogę tyle pić, bo muszę jakoś dojść do mieszkania” naprawdę
nikogo nie rusza. Próbowałyśmy. Gdy w końcu znalazłam się pod naszymi drzwiami
uświadomiłam sobie, że nie wzięłam klucza. Zrezygnowana, nacisnęłam dzwonek. Po
chwili otworzyła mi Alice, jak zwykle z uśmiechem na ustach.
-Zapomniałam kluczy.
-Rox, słuchaj – westchnęła, kiedy
zdejmowałam buty – ja wiem, że trochę za bardzo na ciebie naciskam z tym Bon
Jovi, ale to mój ulubiony zespół i ja naprawdę chciałabym zobaczyć ich po raz
pierwszy właśnie z tobą. Oni są naprawdę niesamowici. Przecież sama słyszałaś.
Jeśli chcesz, to mogę ci pożyczyć jakieś płyty, żebyś sobie posłuchała przed
koncertem. Co ty na to?
-Nie, Alice, nie musisz. Pójdę z tobą,
skoro ci tak bardzo zależy – poddałam się w końcu. Ruda pisnęła i przytuliła
mnie mocno.
-Tak się cieszę, Rox! To niesamowite,
zobaczymy ich razem!
-Jeśli mnie udusisz to nie bardzo
razem – wychrypiałam. Choć może i to byłoby jakieś wyjście. Zostać uduszonym. Przynajmniej nie musiałabym go znowu widzieć.
Dziewczyna zaśmiała się, po czym chwyciła mnie
za rękaw i zaciągnęła do swojego pokoju.
-Alice? Co ty wyprawiasz? – spytałam,
kiedy głowa dziewczyny zniknęła gdzieś w czeluściach szafy.
-Jak to co? – rzuciła, wyjmując kilka
sukienek – Szukam stroju na koncert.
-On jest w przyszłym tygodniu –
stwierdziłam.
Ruda popatrzyła na mnie tak, jakbym
była niedorozwinięta umysłowo:
-Właśnie. To i tak mało, jeśli będzie
tam Jon Bon Jovi.
Jakiś czas temu myślałam, czy nie
powiedzieć Alice o tym, że znam Johna. Bogu dzięki, tego nie zrobiłam. Przecież
ja nie miałabym życia. Wypytałaby mnie o wszystkie szczegóły, jego upodobania i
to, jakie partnerki preferuje. Co gorsza, mogłaby chcieć się z nim spotkać.
Podczas, gdy dziewczyna trajkotała o kolorze butów ("które bardziej pasują
do sukienki: krwistoczerwone, malinowe, wiśniowe czy bordowe?") ja
ewakuowałam się do swojego pokoju. Była tak zajęta komponowaniem swojego
stroju, że nawet nie zauważyła braku słuchacza. Spojrzałam na zegar stojący na
szafce, była dwudziesta druga. Za wcześnie, aby iść spać, jednak nie za
wcześnie na długą, relaksacyjną kąpiel. Brałam z pokoju piżamę, by mieć się w
co przebrać, kiedy zadzwonił telefon. Liczyłam, że Alice odbierze, ale ona nie
raczyła się ruszyć, więc musiałam poczłapać do słuchawki.
-Halo?
-Roxanne! Jesteś moim jedynym
ratunkiem! – usłyszałam głos Niny. Pracowałyśmy razem w barze, wraz dwoma
innymi dziewczynami. Nina była ode mnie o rok młodsza, ale miała znacznie
gorszą sytuację, bo opiekowała się ośmioletnią siostrą, przez co nie raz
musiała się zrywać z pracy.
-Coś nie tak? Coś z Becky?
-Zadzwoniła do mnie sąsiadka, która
się nią opiekuje i mała ma bardzo wysoką gorączkę. Rox, proszę, mogłabyś mnie
zmienić?
-W porządku. Będę za piętnaście minut
– odłożyłam słuchawkę. No to z gorącej kąpieli nici. Zamiast tego będę musiała
znosić sprośne komentarze podpitych mężczyzn. Dlatego właśnie sto razy bardziej
wolałam pracować w dzień. Ludzi było mniej i spożywali mniejsze ilości
alkoholu, więc dało się znieść. Ale niestety, co drugą noc musiałam poświęcać
na odganianie się od napaleńców. Albo nawet częściej, zważywszy na sytuacje
takie jak ta.
-Alice! Biorę zmianę Niny, więc będę
nad ranem – krzyknęłam, zakładając buty.
-Dobra. Tylko postaraj się o wysokie
napiwki.
Dziękuję za komentarz :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że podoba Ci się moje opowiadanie. Jakoś wieczorem wejdę jeszcze raz do Ciebie i przeczytam. Uwielbiam Bon Joviego :)
A proszę bardzo i dziękuję również. Ciężko, żeby się nie podobało, bo boskie jest :D A kto Jona nie uwielbia? :D
UsuńNo nie wiem jak można go nie uwielbiać. Zdradzę mój mały sekret, ale wiesz... Jak tylko widzę gdzie Jona to zaczynam piszczeć :).
UsuńAno, mam Cię informować jak dodam rozdział? Plus, jakbyś mogła podać mi swojego maila, albo do mnie napisać? Bo wiesz najczęściej dodaję z telefonu rozdziały i nie mam opcji komentowania :(. Jak coś to podaję tutaj: duffowa666@gmail.com
Informuj, informuj, ale i tak właśnie idę cię zaobserwować :D A maila i tak masz, tak jakby co: milpage193@gmail.com
UsuńBardzo ciekawie się zapowiada zwłaszcza dlatego, że także lubię Bon Joviego :3
OdpowiedzUsuńPierwsze ff o Bon Jovi! A myślałam ze nigdy już nie znajdę 🙂
OdpowiedzUsuń