czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział I


Leżałam na nieco podniszczonej kanapie ze szklanką jakiejś nieoznakowanej whiskey wynalezionej w szafce nocnej Alice i rozkoszowałam się solówką Slasha w November Rain, kiedy nagle usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Uśmiechnęłam się, bo stęskniłam się za rudzielcem, który miał właśnie wkroczyć do mieszkania. Moja współlokatorka była niegdyś blondynką o przeszywających, zielonych oczach, ale gdy skończyła czternaście lat ukradła ze sklepu płomiennorudą farbę do włosów. Od tamtej pory nie wróciła do swojego starego koloru. Dopóki nie pokazała mi swoich zdjęć z dzieciństwa, nie potrafiłam wyobrazić jej sobie w blondzie. Muszę przyznać, że pyzata dziewczynka w różowej sukience i koronie księżniczki na głowie, spoglądająca na mnie niegdyś z kolorowej fotografii była urocza, ale w niczym nie przypominała mojej przyjaciółki.
-Roxanne! Rox! Nie uwierzysz! – wbiegła do mieszkania, zamykając drzwi kolanem, nie zatrzymując się nawet, by zdjąć te ubłocone glany. I ja to potem musiałam sprzątać. Po chwili w naszym salonie, pełniącym jednocześnie funkcję jadalni i kuchni (bo w rogu znajdowała się kuchenka i blat ze zlewem) pojawiła się Alice Black w pełnej krasie; wraz ze swoim zadziornym uśmiechem, ciemną koszulką nieznanego mi rockowego zespołu i dżinsowymi, podartymi spodenkami.
-Co jest? – spytałam, unosząc brew. Rzadko kiedy była taka rozradowana i podekscytowana. Nie proponowałam jej by usiadła i się uspokoiła, nie sądziłam, że byłaby w stanie wytrzymać w jednej pozycji przez kilka sekund. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Znając ją mogło to być wszystko; od zwykłej wyprzedaży w ulubionym sklepie, po wylot do Europy.
-To jest niesamowite! To jest cudowne! – widząc moje zniecierpliwione spojrzenie wzięła kilka głębokich wdechów i wypowiedziała zdanie, które sprawiło, że wszystko stanęło na głowie – mamy bilety na koncert Bon Jovi w przyszłym tygodniu!
Przez pierwsze kilka sekund słowa wypowiedziane przez dziewczynę najzwyczajniej do mnie nie docierały. Patrzyłam na nią, nie do końca wiedząc, co się dzieje. Aż w końcu zrozumiałam sens usłyszanego zdania. Mętlik w mojej głowie był wszechogarniający i paraliżujący. Czułam, że robi mi się słabo. Nie. Nie. Nie. Tylko nie to. Ja nie mogłam. Nie byłam w stanie.
-Dlaczego? Wiesz, że ich nie cierpię – wyszeptałam cicho. Mieszkałyśmy razem od siedmiu lat i ja ani razu nie dałam jej do wiadomości, że ich lubię. Wręcz przeciwnie. Zawsze prosiłam ją, żeby wyłączała płytę lub radio. Nie mogłam znieść jego głosu. Ciągniecie mnie na koncert byłoby głupim rozwiązaniem z jej strony.
-Otóż nie – uśmiechała się jak wariatka, jakby wcale nie zauważyła mojego zachowania – kiedy ostatnio wróciłam wcześniej z pracy widziałam jak płaczesz przy I'll Be There for You. Nie wiem, kiedy się do nich przekonałaś, ale mnie nie oszukasz.
Cholera jasna. Nie wiedziałam, na czym skupić myśli. Faktycznie, miałam taką… chwilę słabości, jednak nie sądziłam że była w domu. Nie mogłabym iść na ten koncert. Nie dałabym rady. Musiałam spróbować inaczej:
-A czemu nie zabierzesz tego chłopaka, Petera? – starałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi chyba mało przekonywujący grymas – Jestem pewna, że się ucieszy.
-Daj spokój! Peter to dupek, widziałam jak się obściskiwał z taka jedną laską na przystanku. A mówił, że jestem najważniejsza – prychnęła, ale po chwili na jej ustach znowu zagościł olbrzymi uśmiech – tak się cieszyłam z powodu koncertu, że nawet się tym nie przejęłam. Proszę cię, czym jest jakiś zwykły palant w porównaniu do niesamowitego Jona przez całe dwie godziny? Poza tym chcę spędzić ten czas z moją najlepszą przyjaciółką. Rox, nie daj się prosić.
Nie potrafiłam jej odmówić. Nigdy tego nie umiałam. Nie wtedy, gdy wpatrywałą się we mnie tak, jakby od mojej decyzji zależało istnienie całego wszechświata. Nie miałam jednak pojęcia, jak to wytrzymam. Dwie godziny, matko święta. Ja nie daję rady znieść pięciu minut Never Say Goodbye, jak czasem puszczają teledysk na MTV. Wraca za dużo wspomnień. Wychodzę w połowie ze łzami w oczach. To wydawało się też wtedy jedynym wyjściem z sytuacji. Nie chciałam słuchać zachwytów nad Johnem przez kolejne kilka godzin.
-Wychodzę – poinformowałam dziewczynę i nawet nie patrząc na nią chwyciłam skórzaną kurtkę, walkmana i opuściłam mieszkanie. Przy wyjściu z budynku stanęłam na chwilę zdezorientowana, nie wiedząc gdzie mam iść. Zresztą, jaka różnica? Skręciłam w prawo i ruszyłam bez zastanowienia przed siebie. Czy to naprawdę się działo? Naprawdę miałyśmy bilety na ten koncert? I miałam go zobaczyć już w przyszłym tygodniu? Po ośmiu latach. Gdzieś w mojej podświadomości było to marzenie, że jeszcze mnie pamięta, ba, ja się łudziłam, że on wciąż coś do mnie czuje. Nie sądzę jednak, żeby rozpoznał moją twarz. To było tak dawno temu. Zmieniłam się. Oboje się zmieniliśmy. Poczułam, jak w moich oczach pojawiają się łzy.
-Cholera – mruknęłam pod nosem, ocierając twarz rękawem. Ile razy obiecywałam sobie, że nie będę płakać z jego powodu? Nigdy nie potrafiłam się opanować, gdy przychodziło do tego konkretnego człowieka. Kiedy przebywałam blisko niego, puszczały wszystko hamulce. Czułam się wolna. Ale to była przeszłość, to już nie była moja liga; ja pracowałam w barze ubrana w kusą kieckę, on natomiast wypełniał stadiony dziesiątkami tysięcy fanów. Jego kawałki były na szczytach list przebojów. Nie było nastolatka, który nie chciałby być taki jak on; mieć tyle kasy, szczęścia  i dziewczyn… No właśnie, miał ich na pęczki.  Sto razy lepszych, mądrzejszych i piękniejszych ode mnie. Ja mogłam zadowolić się obleśnymi klientami doceniającymi mój tyłek.
-Roxanne! – usłyszałam za sobą znajomy głos. Momentalnie się wyprostowałam i przybrałam na twarz lekki uśmiech. Czasami całe moje życie sprowadzało się do jednej, wielkiej gry. Najgorsze było to, że sama nie wiedziałam czasami, co jest prawdą. Czy naprawdę się cieszyłam, czy tylko chciałam się cieszyć? Kiedy czułam coś naprawdę, a kiedy chciałam, by inni w to uwierzyli?
Po chwili stanął przede mną wysoki brunet o piwnych oczach i pewnym siebie uśmiechu. Miał na sobie czarną koszulkę i porwane spodnie. Był przystojny, nie dało się zaprzeczyć, ale nigdy mnie nie pociągał. Lubiłam go, ale te uczucia były niczym w porównaniu z tym, czym darzyłam pewną osobę. Lucas sprawiał wrażenie osoby odważnej i nie do złamania, jednak ja znałam jego wrażliwą naturę; nieraz widziałam, jak autentycznie wzruszał się, widząc krzywdę innych ludzi lub zwierząt.
-Stęskniłem się – cmoknął mój policzek, uśmiechając się przy tym rozbrajająco. Wyjęłam słuchawki z uszu i schowałam sprzęt do kieszeni.
-Tak. Ja też – odwzajemniłam uśmiech jak tylko umiałam najlepiej. Było to jednak trochę trudne, zważywszy na to, że nie tak dawno płakałam i miałam paskudny humor.
-Coś się stało? – spytał, unosząc brew do góry. Najwyraźniej wymuszone uśmiechy nie były moją mocną stroną.
-Nic takiego. W przyszłym tygodniu idziemy z Alice na koncert Bon Jovi.
-I co? To jest powód do rozpaczy? Chyba, że płakałaś ze szczęścia. Większość ludzi zabiłaby za te bilety. Włącznie ze mną.
-Nie wytrzymam tego – westchnęłam.
Lucas popatrzył się na mnie dziwnie, by po chwili uderzyć się ręką w czoło:
-Ach, racja! – krzyknął, jakby go co najmniej olśniło – Ty za nimi nie przepadasz, prawda? Nigdy nie chcesz słuchać ich kawałków. Zawsze wychodzisz – nawet jeśli puszczają ich w jakimś barze. Tak naprawdę to nigdy tego nie rozumiałem. Bo przecież oni nie różnią się tak bardzo od twojego gustu muzycznego. Wręcz, jak na ironię, powiedziałbym, że muzycznie to oni są dokładnie tym, co ty uwielbiasz. Więc jak to z tym jest, co Rox?
Racja. Nasze gusta z Johnem zawsze były niemal identyczne. Ale co ja miałam powiedzieć Lucasowi? Że nie mogę ich słuchać, bo kilka sekund tego cudownego głosu i rozryczę się jak jakiś bachor? Że ich utwory za bardzo przywołują wspomnienia dotyczących naszej przeszłości? Jakoś tego nie widzę.
-Po prostu – bąknęłam – ten wokal… jest nie do zniesienia.
-Większość dziewczyn kocha się w Jonie – wzruszył ramionami – ale przyzwyczaiłem się, że jesteś inna. Gdzie ty tak w ogóle idziesz?
-Tak naprawdę to nigdzie, właściwie, to powinnam już wracać, jeszcze Alice zacznie się martwić.
-Odprowadzę cię.
-W porządku – uśmiechnęłam się, tym razem bardziej szczerze.
Przez całą drogę Lucas opowiadał mi o jakimś filmie, którego tytułu nawet nie zapamiętałam. Nie starałam się go nawet słuchać, pogrążona we własnych myślach. Nie dotyczyły one niczego szczególnego, jednak o czym nie pomyślałam, wszystko sprowadzało się do jednego; pewnego przerażająco zdolnego blondyna. Wielokrotnie próbowałam usunąć go ze swoich wspomnień, jednak bezskutecznie.
-Roxanne! Roxanne! – chłopak machał mi ręką przed oczami. To chyba trwało dłuższą chwilę, bo kompletnie się wyłączyłam. Staliśmy już pod moim blokiem. Kiedy brunet zobaczył, że już kontaktuję, pokręcił ze zrezygnowanie głową – Czy ty mnie słuchałaś chociaż przez chwilę?
-Jasne, że tak – zapewniłam całkowicie poważnie – mówiłeś o tym, no, filmie, który ostatnio widziałeś… w kinie.
Lucas tylko się zaśmiał i pocałował mnie w czoło:
-Do zobaczenia, Rox.
-Pa! – krzyknęła za nim i weszłam do budynku. Mieszkałyśmy na przedostatnim piętrze. Normalnie byłyśmy przyzwyczajone do tej ilości schodów, jednak był to problem, kiedy wracało się z imprezy nie do końca świadomym i na dodatek w idiotycznie wysokich szpilkach. A wymówka „nie mogę tyle pić, bo muszę jakoś dojść do mieszkania” naprawdę nikogo nie rusza. Próbowałyśmy. Gdy w końcu znalazłam się pod naszymi drzwiami uświadomiłam sobie, że nie wzięłam klucza. Zrezygnowana, nacisnęłam dzwonek. Po chwili otworzyła mi Alice, jak zwykle z uśmiechem na ustach.
-Zapomniałam kluczy.
-Rox, słuchaj – westchnęła, kiedy zdejmowałam buty – ja wiem, że trochę za bardzo na ciebie naciskam z tym Bon Jovi, ale to mój ulubiony zespół i ja naprawdę chciałabym zobaczyć ich po raz pierwszy właśnie z tobą. Oni są naprawdę niesamowici. Przecież sama słyszałaś. Jeśli chcesz, to mogę ci pożyczyć jakieś płyty, żebyś sobie posłuchała przed koncertem. Co ty na to?
-Nie, Alice, nie musisz. Pójdę z tobą, skoro ci tak bardzo zależy – poddałam się w końcu. Ruda pisnęła i przytuliła mnie mocno.
-Tak się cieszę, Rox! To niesamowite, zobaczymy ich razem!
-Jeśli mnie udusisz to nie bardzo razem – wychrypiałam. Choć może i to byłoby jakieś wyjście. Zostać uduszonym. Przynajmniej nie musiałabym go znowu widzieć. 
 Dziewczyna zaśmiała się, po czym chwyciła mnie za rękaw i zaciągnęła do swojego pokoju.
-Alice? Co ty wyprawiasz? – spytałam, kiedy głowa dziewczyny zniknęła gdzieś w czeluściach szafy.
-Jak to co? – rzuciła, wyjmując kilka sukienek – Szukam stroju na koncert.
-On jest w przyszłym tygodniu – stwierdziłam.
Ruda popatrzyła na mnie tak, jakbym była niedorozwinięta umysłowo:
-Właśnie. To i tak mało, jeśli będzie tam Jon Bon Jovi.
Jakiś czas temu myślałam, czy nie powiedzieć Alice o tym, że znam Johna. Bogu dzięki, tego nie zrobiłam. Przecież ja nie miałabym życia. Wypytałaby mnie o wszystkie szczegóły, jego upodobania i to, jakie partnerki preferuje. Co gorsza, mogłaby chcieć się z nim spotkać. Podczas, gdy dziewczyna trajkotała o kolorze butów ("które bardziej pasują do sukienki: krwistoczerwone, malinowe, wiśniowe czy bordowe?") ja ewakuowałam się do swojego pokoju. Była tak zajęta komponowaniem swojego stroju, że nawet nie zauważyła braku słuchacza. Spojrzałam na zegar stojący na szafce, była dwudziesta druga. Za wcześnie, aby iść spać, jednak nie za wcześnie na długą, relaksacyjną kąpiel. Brałam z pokoju piżamę, by mieć się w co przebrać, kiedy zadzwonił telefon. Liczyłam, że Alice odbierze, ale ona nie raczyła się ruszyć, więc musiałam poczłapać do słuchawki.
-Halo?
-Roxanne! Jesteś moim jedynym ratunkiem! – usłyszałam głos Niny. Pracowałyśmy razem w barze, wraz dwoma innymi dziewczynami. Nina była ode mnie o rok młodsza, ale miała znacznie gorszą sytuację, bo opiekowała się ośmioletnią siostrą, przez co nie raz musiała się zrywać z pracy.
-Coś nie tak? Coś z Becky?
-Zadzwoniła do mnie sąsiadka, która się nią opiekuje i mała ma bardzo wysoką gorączkę. Rox, proszę, mogłabyś mnie zmienić?
-W porządku. Będę za piętnaście minut – odłożyłam słuchawkę. No to z gorącej kąpieli nici. Zamiast tego będę musiała znosić sprośne komentarze podpitych mężczyzn. Dlatego właśnie sto razy bardziej wolałam pracować w dzień. Ludzi było mniej i spożywali mniejsze ilości alkoholu, więc dało się znieść. Ale niestety, co drugą noc musiałam poświęcać na odganianie się od napaleńców. Albo nawet częściej, zważywszy na sytuacje takie jak ta.
-Alice! Biorę zmianę Niny, więc będę nad ranem – krzyknęłam, zakładając buty.
-Dobra. Tylko postaraj się o wysokie napiwki. 

6 komentarzy:

  1. Dziękuję za komentarz :)
    Fajnie, że podoba Ci się moje opowiadanie. Jakoś wieczorem wejdę jeszcze raz do Ciebie i przeczytam. Uwielbiam Bon Joviego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A proszę bardzo i dziękuję również. Ciężko, żeby się nie podobało, bo boskie jest :D A kto Jona nie uwielbia? :D

      Usuń
    2. No nie wiem jak można go nie uwielbiać. Zdradzę mój mały sekret, ale wiesz... Jak tylko widzę gdzie Jona to zaczynam piszczeć :).
      Ano, mam Cię informować jak dodam rozdział? Plus, jakbyś mogła podać mi swojego maila, albo do mnie napisać? Bo wiesz najczęściej dodaję z telefonu rozdziały i nie mam opcji komentowania :(. Jak coś to podaję tutaj: duffowa666@gmail.com

      Usuń
    3. Informuj, informuj, ale i tak właśnie idę cię zaobserwować :D A maila i tak masz, tak jakby co: milpage193@gmail.com

      Usuń
  2. Bardzo ciekawie się zapowiada zwłaszcza dlatego, że także lubię Bon Joviego :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwsze ff o Bon Jovi! A myślałam ze nigdy już nie znajdę 🙂

    OdpowiedzUsuń