Usłyszawszy to pytanie, zatrzymały się moje
wszystkie funkcje życiowe, włącznie z czuciem, więc trzymany przeze mnie kubek
napoju rozbił się o podłogę w drobny mak. Nie wiem jakim cudem dałam radę się
odwrócić i podejść do drzwi. I wtedy go zobaczyłam. Miał niechlujnie ułożone
włosy, zupełnie tak, jakby nie poświęcił im ani sekundy od kiedy wyszedł spod
prysznica. Cholera! Nie powinnam myśleć o Johnie wychodzącym spod prysznica,
bez tego robiło mi się nienaturalnie gorąco. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi niesamowitymi,
niebieskimi oczami, przez które miałam mętlik w głowie. Był ubrany w zwykłą,
czarną koszulkę i niebieskie jeansy. Nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym
oderwać od niego wzroku. A była to ostatnia rzecz na świecie na którą miałam
wtedy ochotę.
-Roxanne… - wyszeptał, wciąż patrząc mi prosto w
oczy i przekroczył próg mieszkania. Podszedł do mnie i otulił mnie ramionami.
Kiedy poczułam jego zapach i ciało, tak blisko mojego byłam wdzięczna, że mnie
podtrzymuje, bo prawdopodobnie bym upadła. Każdy jego dotyk, każde przesunięcie
palców po mojej skórze równało się fali gorąca przeszywającej mnie na wskroś.
Niezależnie od tego wszystkiego, niezależnie co odczuwało moje ciało, w moim
umyśle wciąż migała ta czerwona lampka: że nie mogę mu zaufać, że znów mnie zostawi.
-Nie, John – wyszeptałam, próbując go odepchnąć.
-Co? – spytał zdezorientowany. Dźwięk jego
zachrypniętego głosu tuż przy moim uchu wywołał ciarki na całym moim ciele.
-Nie chcę… nie rób mi znowu tego… nie mogę… nie
chcę, żebyś znowu mnie zostawił, nie dam rady… tym razem nie dam rady,
rozumiesz?! – czułam się jak w amoku, nie wiedząc już nawet co się dzieje. Nie
wiedziałam, czy szepczę, czy krzyczę. Nie wiedziałam, czy drżę pod wpływem jego
dotyku, czy gorącego oddechu na mojej szyi. Nie wiedziałam, czy chcę go tu, czy
nie. Łzy spływały mi po policzkach, spadając na jego koszulkę. Chciałam się
wyszarpnąć, ale trzymał mnie w ramionach zbyt mocno. Nikt inny nie potrafił tak
mnie rozstroić emocjonalnie. Moja reakcja na tego mężczyznę była nieraz irracjonalna,
ale przy nim traciłam trzeźwość myślenia, traciłam panowanie nad sobą.
-Roxanne – wyszeptał mi prosto do ucha, co
sprawiło, że z trudem powstrzymałam jęknięcie, zacisnęłam tylko dłonie na jego
koszulce – Nie zostawię cię, rozumiesz? Już nigdy. Zawsze będę przy tobie.
Zawsze. Nie ważne, czy trasa, czy płyta, czy co. To ty jesteś najważniejsza –
odsunął mnie na chwilę od siebie i spojrzał mi głęboko w oczy – Kocham cię,
Roxanne.
Moje serce zabiło mocniej. Nie mogłam uwierzyć, że
wypowiedział te słowa. Wszystkie wątpliwości, jakie miałam odpłynęły jak za
pomocą czarodziejskiej różdżki. Przedtem powiedział mi to tylko dwa razy. I
nigdy z taką pewnością.
-Ja też… też… cię kocham, John – wyłkałam. Poczułam
delikatne muśnięcie jego ust o moje, które spowodowało, że całe moje ciało
zadrżało, chwilę później pogłębił pocałunek, wkładając w to całą tę tęsknotę,
którą obydwoje odczuwaliśmy. Całość skończyłaby się pewnie w całkiem innym
pokoju, gdyby nie Alice, która nagle się ocknęła z szoku, spowodowanego
obecnością muzyka.
-Czekaj. Zaraz. Że co?! – jej głos spowodował, że
oderwaliśmy się od siebie. Z trudem, ale jednak. John spojrzał na mnie z
wyrzutem. Chodziło mu o to, że nie powiedziałam jej o nas? Pewnie, jeszcze tego
brakowało, żebym rozpowiadała wszystkim, że moim chłopakiem był sam Jon Bon
Jovi. A bo ktoś by uwierzył.
-No więc… chodzi o to, że byliśmy kiedyś razem, ale
ja zachowałem się jak ostatni dupek i wyjechałem bez słowa w trasę. Ale nie
potrafiłem o niej zapomnieć, bo ją kocham jak nikogo innego, więc jestem tutaj
– odparł w skrócie. W bardzo dużym skrócie, bo czy ktoś inny potrafił opisać
dziesięć lat w dwóch zdaniach? Nie sądzę.
Przez chwilę w mieszkaniu panowała cisza, Alice
wyraźnie starała się wszystko sobie poskładać.
-To dlatego tak bardzo ich nienawidziłaś… tu nie
chodziło o muzykę, tylko o niego – mruknęła, wskazując palcem na Johna, który
spojrzał na mnie zaintrygowany.
-Nienawidziłaś mnie?
-Nie do końca – burknęłam, czując, że robię się
czerwona – Nie mogłam znieść twojego głosu, dostawałam ciarek od samego
słuchania.
Starałam się nie zauważyć zadowolonego uśmieszku na
twarzy mężczyzny. Posłałam mu zabójcze spojrzenie, na co on cmoknął mnie w
czoło. Uwielbiałam, kiedy to robił.
-I dlatego nie chciałaś iść na ten koncert –
rudowłosa wydawała się zupełnie pochłonięta moim ostatnim zachowaniem i nie
zwracała uwagi na nic innego – ale… ta dedykacja… dla ciebie? To stąd brało się
twoje dziwne zachowanie i zapuchnięte oczy?
-Chwila, chwila – przerwał jej John i ostro na mnie
spojrzał – byłaś na koncercie?
Skinęłam głową, wiedząc, że będzie nieciekawie.
-I mimo tego… mimo tego wszystkiego nie dawałaś
znaku życia? – znów pokiwałam głową – I gdybym nie spotkał cię w barze, to
nadal nie wiedziałbym, czy w ogóle żyjesz?
Uśmiechnęłam się przepraszająco, przypominając
sobie, o co miałam zapytać:
-Właśnie, skąd masz nasz adres?
-Od twojej szefowej – czyli wiadomo, kogo
zamordować, za rozdawanie adresu nieznajomym. To wcale nie tak, że Jon jest
znany na całym świecie.
Nagle w mieszkaniu rozległ się dźwięk telefonu.
Alice podeszła do aparatu, a ja wraz z usłyszeniem słowa „Mandy” przestałam jej
słuchać. Zamiast tego cała moja uwaga przeniosła się na mężczyznę. Nie mogłam
przestać na niego patrzeć. Każda chwila, w której robiłam coś innego, wydawała
się chwilą straconą.
-Chodźmy gdzieś – poprosiłam, chcąc w końcu móc
pobyć z nim sam na sam. Nie miałam go przez tyle czasu przy sobie, chciałam się
w końcu nim nacieszyć.
-Może do mnie? – skinęłam głową i posłałam mu
olbrzymi uśmiech, cmokając go jednocześnie w usta.
-Alice, wychodzimy! – krzyknęłam i nie zważając na
odpowiedź pociągnęłam Jona ku wyjściu z mieszkania.
Przez całą podróż nie mogłam przestać go dotykać i
całować. Mu oderwanie się ode mnie też przychodziło z wyraźnym trudem, bo co
się nie obróciłam w jego stronę, napotykałam na swojej drodze te słodkie,
miękkie usta, które całowały mnie tak, jakby zbliżał się co najmniej koniec
świata. Taksówkarz patrzył się na nas z dziwnym uśmiechem na twarzy.
-Hej, czy my jesteśmy w SoHo? – spytałam, kiedy
samochód się zatrzymał.
-Zgadza się – odparł muzyk, podając banknot
kierowcy. Chwilę później byłam ciągnięta w stronę jakiegoś olbrzymiego budynku.
Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam, że mają windę. No dobra, dziwne byłoby, gdyby
jej nie mieli – w końcu znajdowała się tam parcela gwiazdy rocka. Jednak byłam
przyzwyczajona do chodzenia po schodach, co wcale nie oznaczało, że to lubiłam.
Kiedy John w końcu otworzył mi odpowiednie drzwi i weszłam do środka, mogąc zareagować tylko w jeden sposób:
-Ty sobie ze mnie, kurwa, żartujesz?! – krzyknęłam,
rozglądają się po pomieszczeniu. Było olbrzymie. I tak przepięknie udekorowane,
że jeśli chciałabym je opisać, nie wiedziałabym od czego zacząć. Nie
wspominając już o olbrzymich oknach, przez które było widać panoramicznie Nowy
Jork.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami:
-Kazali mi jakieś wybrać, to wziąłem pierwsze
lepsze. Byle widok był ładny.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Po chwili z
mojego gardła wydobył się cichy śmiech.
-Co jest? – spytał podchodząc bliżej.
-Chyba muszę przyzwyczaić się do ciebie z tym całym
ogromem sławy i pieniędzy.
-Myślę, że dasz radę – stwierdził, nachylając swoją
twarz ku mojej. Był tak blisko, że bez trudu mogłam go pocałować, zamiast tego
spytałam:
-Tak myślisz? – musnęłam lekko jego usta, niemalże
ich nie dotykając.
-Tak – mruknął i zachłannie mnie pocałował. Zrobił
to tak, że aż zakręciło mi się w głowie. Musiałam przytrzymać się ściany, żeby
nie upaść. Co ten człowiek ze mną robił? Przy nim wszystkie moje zasady i wyrzeczenia
przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie, bo czy było cokolwiek ważniejszego od
tych gorących warg? Z każdą sekundą pocałunek stawał się coraz bardziej
namiętny. Była w tym jakaś taka potrzeba, potrzeba skrywana przez tyle lat.
Tylko on potrafił doprowadzić mnie do takiego stanu. Nasze języki wirowały w
nieznanym dotąd tańcu. Byłam spragniona jego dotyku, jego pocałunków. Nic poza
tym się nie liczyło. Każdy dotyk wywoływał drżenie mojego ciała, a kiedy zaczął poznawać je ustami, wszystkie
myśli odpłynęły, byłam w stanie jedynie rozpływać się w jego ramionach. Czując
jego usta na mojej szyi nie potrafiłam zrobić nic innego, jak przyciągnąć go
bliżej siebie. Wiłam się pod nim, kiedy lepiej poznawał moje obojczyki. W
każdym westchnięciu, w każdym jęku, w każdym krzyku, który wydarł się z naszych
gardeł tamtej nocy nie było nic oprócz bezgranicznej miłości, tęsknoty i
szczęścia, że w końcu odnalazło się ukochaną osobę.